Pana były zawodnik z Lecha Poznań - Zbigniew W. - otrzymał trzy zarzuty prokuratorskie. Dotyczą one meczów rozegranych w sezonie 2003-04, kiedy był pan trenerem Kolejorza. Bardzo pan zaskoczony?

Reklama

Czesław Michniewicz: Dla mnie nie jest to miła wiadomość. Pracując w Lechu miałem zaufanie do swych zawodników. Gdy przegrywaliśmy mecze, nigdy nie przyszło mi na myśl, że któryś z piłkarzy mógł celowo popełnić błąd. Po porażkach zawsze szukałem mankamentów w treningu, ustawieniu, czy taktyce. Nie chcę tego komentować, bo za dużo fajnych chwil w Lechu przeżyłem.

Tyle, że zarzuty postawione Zbigniewowi W. dotyczą dwukrotnego wręczenia łapówki i pośredniczenia w przekazaniu korzyści majątkowych. Można z tego wyciągnąć wniosek, że Lech mecze kupował...

To bzdura. W Lechu wtedy nie było pieniędzy. Piłkarze i ja długo czekaliśmy na zaległe wypłaty. Takie historie w ogóle nie wchodziły w rachubę.

>>>Czy Lech Poznań ustawiał mecze?

Reklama

Czyli prokuratorzy z Wrocławia, formułując zarzuty dla Zbigniewa W., musieli się pomylić?

Nie znam zarzutów, znam natomiast Zbyszka. Zapamiętałem go jako fajnego chłopaka, zawsze profesjonalnie podchodzącego do treningu i meczu. Dlatego nie chcę o nim złego słowa powiedzieć. Nigdy nie miałem ku temu podstaw.

Reklama

A czy ma pan podstawy by nie wierzyć, że wiosną 2004 roku Lech Poznań w lidze mecze sprzedawał, bo odpowiednio wcześnie zapewnił sobie utrzymanie, ale w Pucharze Polski kolejne spotkania kupował?

Bzdura totalna. Mieliśmy łatwą drogę aż do finału Pucharu Polski. Graliśmy m.in. z GKS Katowice, który akurat był w kadrowej w rozsypce i z paroma innymi drużynami średniej klasy, nawet ich nazw już nie pamiętam. Natomiast w finale rozegraliśmy, transmitowany przez telewizję, bardzo trudny dwumecz przeciw Legii. Świetna gra Lecha w Poznaniu i zwycięstwo 2:0 zadecydowało o tym, że to my sięgnęliśmy po Puchar Polski.

Jeżeli zarzuty ma Zbigniew W. i masażysta Robert D. - także za okres pracy w Lechu - to znaczy, że prokuratorzy wrocławscy wzięli pod lupę Kolejorza. Skoro więc jest tak dobrze, jak pan mówi, to dlaczego jest tak źle?

Co ja mam powiedzieć, jak to komentować? Byłem młodym trenerem, cieszyłem się, że mam pracę w ekstraklasie. To było moje pierwsze, samodzielne zajęcie. Współpraca z zawodnikami układała mi się dobrze, mieliśmy do siebie zaufanie...

Jednak słynny „Fryzjer", podczas zeznań w prokuraturze, często wymieniał również pana w roli jego wspólnika w ustawianiu meczów. Kłamał?

Podczas procesu „Fryzjer" - jak słyszałem - ani razu nie wymienił mojego nazwiska.

>>>Lech nie boi się degradacji z Ekstraklasy

Do prokuratury wrocławskiej zgłosił się współtowarzysz „Fryzjera" z celi, który opowiedział o tym, że Ryszard F. wielokrotnie przechwalał się - ile to wspólnie z panem meczów kupił, a ile sprzedał...

Ten współtowarzysz „Fryzjera" z celi, człowiek oskarżony o podwójny gwałt, zeznał podobno, że Ryszard F. miał mi załatwić zdobycie mistrzostwa Polski z Górnikiem Polkowice. Tylko, że ja nigdy w Polkowicach nie pracowałem. No i Polkowice nigdy nie były mistrzem Polski.

Czyli „Fryzjer" w ogóle w pana pracę się nie mieszał, nigdy nie próbował panu wyświadczyć niedźwiedziej przysługi. Ani on, ani zawodnicy Lecha?

Pracowałem sam dla siebie. Lech był wtedy zespołem najczęściej pokazywanym w telewizji. Wszyscy mogli widzieć jak mecze wygrywaliśmy i jak przegrywaliśmy.

Sprecyzujmy więc: „Fryzjer" nigdy nawet nie próbował wylansować pana jako trenera, nigdy w niczym panu nie pomógł?

Skończyłem studia w 1994 roku, natomiast do Amiki przyszedłem dwa lata później. Już wtedy miałem uprawnienia trenerskie. A trenera ligowego zrobili ze mnie Stefan Majewski wspólnie z Pawłem Janasem. Później byłem przygotowywany do objęcia funkcji pierwszego trenera Amiki, a zadecydował o tym prezes Wojciech Kaszyński. Miałem być następcą Mirka Jabłońskiego. Kiedy odszedł z klubu Jabłoński, ja odszedłem razem z nim. To wszystko.