Pana przyjaciel Michel Platini przez dwa dni wizytował Polskę. Podczas oficjalnych krótkich wypowiedzi rozpływał się w komplementach nad stanem przygotowań do Euro 2012. To kurtuazja czy rzeczywiście robimy aż tak duże postępy?

Zbigniew Boniek: Jak zobaczył to, co dzieje się na Ukrainie, i porównał z nami, to trudno się dziwić, że nas komplementuje. Szczerze mówiąc, nie rozmawiam z nim już na temat Euro 2012. Zostało jasno powiedziane: mistrzostwa w czterech polskich miastach i w czterech albo dwóch na Ukrainie. I tyle. Rozmawiałem telefonicznie z Michelem ze dwa razy nawet wczoraj, ale przecież nie będę go wypytywał: ej, ty, no co tam u ciebie w robocie słychać. Naprawdę wizyta Platiniego to nie jest teraz najważniejszy problem polskiej piłki.

Reklama

W lidze i PZPN rozgardiasz jeszcze większy niż przed rozpoczęciem zeszłorocznych rozgrywek...

No właśnie. To, co zrobiono z ŁKS, należy określić dobitnie - skandal! Jestem widzewiakiem i zawsze klub zza miedzy był naszym największym rywalem, ale walczyliśmy z nim sportowo. Tymczasem teraz ŁKS sportowo wygrał, zajmując siódme miejsce w lidze, ale pobito go przy zielonym stoliku, degradując z ekstraklasy.

Komisja licencyjna nie zgodziła się na grę drużyny w ekstraklasie, bo klub nie spełnił odpowiednich wymogów formalnych. Argument, że prawo musi być respektowane jest jednak mocny...

Pewnie, że tak, ale zgodzi się pan, że każda instancja wydająca wyroki powinna mieć do dyspozycji cały wachlarz kar. Tymczasem komisja licencyjna PZPN stosuje tylko jedną: karę śmierci. Degradacja dla ŁKS jest właśnie taką. Pytam, czy na tle innych klubów ŁKS w sprawach formalnych prezentował się aż tak fatalnie, aby stosować tak drastyczne rozwiązanie. Przecież za uchybienia można było odjąć im punkty albo nakazać rozegranie kilku spotkań, zamiast na ich stadionie, na boisku przeciwnika. Przede wszystkim trzeba było jednak podjąć decyzję o karze znacznie wcześniej. Najlepiej już przed rozpoczęciem rundy wiosennej, w lutym. Nie byłoby takiego zamieszania, sądy miałyby czas na rozpatrzenie zażaleń. Ciekawy jestem, co się teraz stanie, jeśli sąd administracyjny przyzna 12 sierpnia ŁKS rację, a rozgrywki będą się już toczyć bez tej drużyny. Przecież to jest farsa. Poza tym nie rozumiem, dlaczego klub, którego nie dopuszcza się do gry w ekstraklasie, bo na jego stadionie można dostać cegłą w głowę, może śmiało występować w pierwszej lidze. To na tym szczeblu rozgrywek na stadionach nie musi być już bezpiecznie, można też grać, mając długi?

Grzegorz Lato, nakazując komisji licencyjnej ponowne rozpatrzenie sprawy, wyraźnie sprzyjał klubowi z Łodzi. Wygląda jednak na to, że ma marny wpływ na swoich ludzi w związku.

Reklama

Nie zauważyłem, aby Grzegorz jakoś specjalnie zabiegał o cokolwiek. Inna sprawa, że co innego to poparcie podczas wyborów wynikające z konkretnych interesów, a co innego rzeczywiste wsparcie. O tym, jaką Lato ma władzę nad swoimi ludźmi, świadczy wypowiedź pana Lacha z zarządu PZPN, który nazwał związek organizacją mafijną. Ciekaw jestem, co Grzesio na to?

Piłkarze ŁKS walczą o swoje jak lwy. Tomasz Hajto wdarł się do gabinetu prezesa i stwierdził, że PZPN okrada ich i ich rodziny.

Oni mają poczucie wielkiej krzywdy i ja się im nie dziwię. Nie dość, że nie oni zawinili, to jeszcze dokładnie widzą, kto w takiej komisji licencyjnej zasiada. Przecież to nie są eksperci znający się na ekonomii, marketingu, zarządzaniu czy prawie. A wypadałoby mieć takie umiejętności, aby rozpatrywać tak ważne sprawy, analizować dokumenty, prześwietlać umowy. Dziwię się natomiast Grzegorzowi. On jako były piłkarz powinien wywrócić ten PZPN do góry nogami, aby bronić zawodników. Zapomniał, że w czasach, gdy był zawodnikiem Stali Mielec, chciałby pewnie w podobnej sytuacji wywieźć działaczy na taczkach. Czasy się jednak zmieniają. Teraz Grzegorz jest prezesem.

We wczorajszym wywiadzie dla „Polski” prezes PZPN wyraźnie sugerował, że właściciel Widzewa Sylwester Cacek może mieć pretensje, że kupił od pana klub z trupem w szafie, czyli taki, który obarczony jest ryzykiem degradacji za korupcję. Mówiąc wprost, wcisnął pan Cackowi kit...

Z Grzegorzem jest problem, bo on na moje merytoryczne argumenty jest w stanie odpowiadać tylko folklorystycznie. Szczypie mnie i szczypie i w końcu się doigra. Oświadczam publicznie i jemu też to powiedziałem osobiście, że jeśli do końca sierpnia jeszcze raz mnie zaczepi, dowiecie się o Grzegorzu bardzo wiele ciekawego. Naprawdę jest o czym opowiadać. My się pośmiejemy, a jemu nie będzie wesoło. To jednak ostateczność, zrobię wszystko, aby nie zniżyć się do jego poziomu dyskusji.

Faktem jest jednak, że był pan współwłaścicielem klubu, w momencie gdy kupował on mecze, za co w efekcie został teraz zdegradowany...

Nie wiedziałem, że Wojciech Szymański kupił kilka meczów. Koniec, kropka. Zrobił to za moimi plecami, była to jego inicjatywa. Przyszedł do Łodzi z innego klubu, w którym złapał tego bakcyla. Panowały tam takie zwyczaje i próbował je, bezskutecznie zresztą na dłuższą metę, wprowadzić w Łodzi. Winy Widzewa były niewspółmiernie niskie w stosunku do tych, jakie popełniły Arka czy Kolporter. One przez lata praktycznie w ogóle nie grały uczciwie. W obronie Widzewa nikt nie staje, bo wiadomo: korupcja, śliska sprawa, a ja też mówiąc o swoim klubie, będę nieobiektywny. Na pewno jednak to, co zrobiono z Widzewem, nie jest sprawiedliwe.

W Lidze Mistrzów 13. sezon z rzędu nie będzie polskiej drużyny. Spodziewał się pan, że Wisła nie poradzi sobie nawet z mistrzem Estonii?

Aż tak bardzo się nie zdziwiłem. Przecież jak popatrzymy na ostatnie lata, to my naprawdę rzadko z kimkolwiek wygrywamy. Polskie drużyny na różnych szczeblach przegrywały ostatnio z drużynami Armenii, Kazachstanu, Irlandii Północnej, Czeczenii, Litwy, Białorusi i żeby nie było, że mnie to nie dotyczy, także Łotwy, kiedy byłem trenerem reprezentacji. Jak kogokolwiek uda się ograć, to robimy święto. Wszystkim wydaje się, że porażki to wina trenera, którego można zmienić i będzie OK. Tymczasem to wina polskiej piłki. PZPN właśnie. My nie mamy żadnego grającego systematycznie piłkarza w żadnej z trzech największych lig. A wszyscy już tam grają. Prawie wszyscy. Poza Polakami. Polska piłka leży w gruzach, a my się szczypiemy, rozliczamy, biedni okradają biednych. Tylko jak się to Grzegorzowi spokojnie mówi, używając argumentów, to on się obraża i robi folklor.

Ekstraklasa SA organizująca rozgrywki wciąż nie może znaleźć tytularnego sponsora ligi. Czy to wyłącznie wynik kryzysu, jak tłumaczą jej szefowie?

Na ich miejscu też bym się tak tłumaczył. Warto zadać sobie pytanie o sens istnienia tej spółki. Jaka jest jej skuteczność. Skoro nie są w stanie wybronić ŁKS, który jest przecież udziałowcem, skoro nie udaje się zorganizować pieniędzy dla klubów od sponsorów. Kilka lat temu wskazywałem na pewne rozwiązania, to od razu zaczął się krzyk, że Zibi chce przejąć spółkę i na niej zarabiać. A w ogóle nie miałem takiego zamiaru. Przypomnę, że gdy byłem wiceprezesem PZPN, to Ekstraklasy SA nie było, a za rozgrywki odpowiadał malutki departament, w którym był Marcin Stefański. Udało się wówczas podpisać umowę z Canal+, dzięki której liga wzbogacała się o 20 mln dol. za sezon. Owszem, to były inne czasy, ale teraz nie jest aż tak źle, żeby kompletnie nic nie udało się załatwić.