"Zamierzamy czerpać pod tym względem wzorce ze związku siatkówki" - powiedział nam Grzegorz Lato.

Prezes PZPN chciałby, aby opinia publiczna uwierzyła, że wybór na jedno z najważniejszych stanowisk w polskim sporcie będzie merytoryczny - żadnych zakulisowych gierek, szemranych rozmów.Znajomości? „Sorry, Heniu, ale liczy się tylko to, co masz w papierach i jakie masz plany”. PZPN chce dać jasny przekaz - selekcjonera wybiera komisja, a nie szef SportFive Andrzej Placzyński. A już na pewno nie sponsorzy…

Reklama

"Jest kilku kandydatów. Z każdym się spotkamy, będziemy rozmawiać, zapoznamy się z ich koncepcją kadry i planami rozwoju" - mówi Lato. "Następnie wszystkie kandydatury dokładnie przedstawimy na posiedzeniu zarządu".

"To bardzo rozsądne. Mniej więcej w taki sposób wybieraliśmy już trenerów młodszych reprezentacji czy też kadry kobiet" - powiedział nam Engel.

Skontaktowaliśmy się z prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej Mirosławem Przedpełskim. Okazuje się, że Lato już z nim rozmawiał, pytał się, jak wyglądał w PZPS konkurs na stanowisko selekcjonera. "To była luźna rozmowa" - zastrzega Przedpełski. "Nie chcę nikomu dawać rad, ale gdybym miał coś jednak doradzić prezesowi Lacie, to rozmowy z kandydatami muszą odbywać i w cztery oczy, i w komisjach. Dyskusje są dobre. Ja jako prezes mogę się dogadać z jakimś kandydatem, ale to nie to samo, jak oceniała go grupa ludzi świetnie znająca się na rzeczy, czująca temat. My zorganizowaliśmy profesjonalny konkurs. I to chyba dobra droga, chociaż zdaję sobie sprawę, że piłka nożna ma nieco inną specyfikę".

W założeniu Laty selekcjonera, który poprowadzi kadrę na Euro 2012, ma wyłonić pewnego rodzaju konkurs. Tak jak kilka miesięcy temu przy wyborze szkoleniowca siatkarzy. Jest tylko kilka subtelnych różnic. Forma wyboru PZPS była wielostopniowa - otwarta formuła zgłoszeń, opinia wydziału szkolenia, kolegialna decyzja zarządu, firmowana jednak osobistą odpowiedzialnością prezesa.

PZPS zrobił konkurs ofert. Z tych ofert wybrano trzy osoby. Następnie zaproszono je na szczegółowe rozmowy do siedziby związku. Przesłuchania trwały dwa dni. Każdy z kandydatów miał swoje przemówienie, prezentację, posługiwał się wykresami, liczbami, itd. Pełen profesjonalizm. Każdy musiał przedstawić m.in. „swoją strategię rozwoju reprezentacji w okresie trzech lat, która powinna zawierać co najmniej określenie celów wynikowych”. Cele podzielono na główne i etapowe.

Reklama

Daniel Castellani, który wygrał konkurs, napisał pracę na 58 stron (sam znalazł osobę, która przetłumaczyła ją na język polski). Zawarł w niej plan szkolenia aż do mistrzostw świata w 2014 roku, które odbędą się w Polsce. A co szykują kandydaci na selekcjonera piłkarzy? Zamierzają pisać jakieś prace, wytyczać cele główne i etapowe? Majewski tak. On lubi tego typu rzeczy, ale faworytem na pewno nie jest. A inni?

"Każdy, kto chcę dostać kadrę, ma oczywiście jakiś swój plan. Ale dyskusja, prezentacje, wykresy? Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Chyba tylko to, że ja się niczego nie boję" - powiedział nam Franciszek Smuda.

"Konkurs? To jest jakaś nowość" - uśmiecha się Henryk Kasperczak, inny z kandydatów, który potwierdził gotowość do objęcia kadry. "Prezentacja? Ja o niczym jeszcze nie wiem. Nawet się nad tym nie zastanawiałem".

Kto będzie przesłuchiwał kandydatów? Engel wspominał o specjalnej komisji, która następnie przedstawi wyniki przesłuchań zarządowi PZPN. "Na razie nie jest to jeszcze szczegółowo ustalone. Wiem, że z kandydatami na selekcjonera najpierw będzie rozmawiać trzy-, czteroosobowa grupa. Na pewno znajdą się w niej prezes Lato i Antoni Piechniczek" - twierdzi Engel.

Gdzie będą przesłuchania? Nie w siedzibie PZPN, nie w specjalnie zaaranżowanej sali i bez dziennikarzy na korytarzu obok. Raczej gdzie się da. "Zależnie od sytuacji. Może być przed meczem albo po meczu. Tak, żeby było wygodnie dla obu stron" - przekonuje Engel.

Jest jeszcze kilka innych różnic między postępowaniem PZPS a PZPN. "W czasie szukania selekcjonera trzeba stworzyć takie warunki, aby kandydaci ze sobą rywalizowali. To musi być walka o ważne stanowisko" - przekonuje Przedpełski.

A czy PZPN udało się stworzyć takie warunki? Czy Smuda będzie starał się przedstawić lepszy plan niż Kasperczak, a Kasperczak zaciśnie pięści i wygłosi lepsze przemówienie niż Tarasiewicz? Raczej nie. Wśród trenerów panuje przekonanie, że mają niewielki wpływ na to, kogo PZPN wybierze. Mogą popisywać się wiedzą i elokwencją, a i tak znajomości będą ważniejsze.

"Czy będę przedstawiał jakieś plany, szczegółowe zagadnienia? Raczej nie. W takich przypadkach opowiada się ogólnie, co kto chciałby robić ze swoją drużyną. Poza tym przecież można prześledzić moją dotychczasową pracę z reprezentacjami narodowymi" - opowiada Kasperczak.

Inną kwestią są finanse. PZPS sporo zaoszczędził, organizując otwarty konkurs na selekcjonera. "Rywalizacja między kandydatami może sprawić, że zaczną obniżać swoje warunki finansowe. Ktoś pomyśli: zażądam mniej, to wybiorą mnie, bo będę tańszy w utrzymaniu niż mój rywal" - uważa Przedpełski.

Oczywiście PZPN jest w stanie, jak na polskie warunki, płacić selekcjonerowi bardzo dużo, ale jeśli na przykład w pierwszym rozdaniu Smuda zażąda 700 tys. euro rocznie, Majewski 500 tys., a Tarasiewicz tylko 300 tys., to w drugim szkoleniowiec Zagłębia Lubin nie powinien być już tak pazerny. Przynajmniej według teorii Przedpełskiego. W praktyce pewnie skończy się na warunkach z pierwszego rozdania.

Lato stara się zmienić nieco postrzeganie PZPN, ale przyzwyczajenia pewnie zrobią swoje. Może i dyskusja z kandydatami będzie merytoryczna, ale czy będą na to jakieś dowody? Przecież wojaże działaczy po kraju - w nieważne jakim celu - kojarzą się niezbyt dobrze. Pomysł z naśladowaniem PZPS dobry, ale same dobre chęci w tak ważnej kwestii jak wybór selekcjonera się nie liczą.