Czy starcie najsłabszej wiosną drużyny z zespołem grającym w kratkę może być wydarzeniem? Biorąc pod uwagę punktowy dorobek obu drużyn, zapewne nie ma prawa, ale w spotkaniu 24. kolejki ligowe statystyki zejdą na dalszy plan.

Z jednej strony Legia, z drugiej Widzew. Kluby z licznymi rzeszami kibiców, cieszące się od lat szczególną estymą. To jedyne polskie drużyny, które występowały w Lidze Mistrzów (Legia w sezonie 1995/96, Widzew w następnym).

Reklama

W drugiej połowie lat 90. Widzew miał patent na legionistów, ale kłopoty finansowe, które rozpoczęły się w tym klubie na przełomie wieków, odbiły się na jego postawie w klasykach. Teraz sympatycy łódzkiej drużyny mają nadzieję na przełamanie fatalnej serii dziesięciu ligowych porażek z rzędu ze stołecznym zespołem.

Na szczególną otoczkę towarzyszącą zmaganiom Widzewa i Legii złożyły się m.in. mecze, które przeszły do historii nie tylko polskiej piłki. Jesienią 1994 roku starcie obu drużyn w Łodzi stacja Eurosport okrzyknęła mianem meczu weekendu w Europie. W obecności 19 tysięcy widzów - taką pojemność miał łódzki stadion przed zamontowaniem krzesełek - padł remis 1:1.

Reklama

Dla fanów Widzewa najbardziej niezapomniane chwile miały miejsce w drugiej połowie lat 90. W maju 1996 roku łodzianie - prowadzeni wówczas przez Franciszka Smudę - wygrali na Łazienkowskiej 2:1, chociaż przegrywali 0:1.

Na dworzec Warszawa Powiśle przyjechały tego dnia dwa pociągi wypełnione kibicami Widzewa. To był jedyny przypadek w owych czasach, gdy fani drużyny gości zapełnili całą trybunę stadionu Legii od strony Kanału Piaseczyńskiego. Wygrana widzewiaków przybliżyła ich do tytułu, który zdobyli dwa tygodnie później.

W czerwcu 1997 roku obie drużyny znów spotkały się w stolicy. Do 90. minuty legioniści prowadzili 2:0, ale ostatecznie przegrali 2:3. Widzewiacy świętowali wówczas na Łazienkowskiej drugi z rzędu tytuł mistrza Polski.

Reklama

Warszawiacy częściowo zrewanżowali się dwa miesiące później, gdy w spotkaniu o Superpuchar pokonali łódzkiego rywala 2:1. Tym razem to oni przegrywali 0:1, ale potrafili odwrócić losy meczu.

Piłkarze ze stolicy okazali się lepsi również w październiku 1997 roku - pokonali łodzian 3:1.

W kolejnych trzech latach nie było meczu Widzewa z Legią, który przeszedłby bez echa. W kwietniu 1999 roku łodzianie prowadzili u siebie z Legią już 2:0, ale ambitnie grający goście doprowadzili do wyrównania. Ostatni cios zadali jednak widzewiacy. W 75. minucie zwycięstwo 3:2 zapewnił im Radosław Michalski, który przeszedł do Widzewa w 1996 roku z... Legii.

W kwietniu 2000 roku Widzew wygrał 3:2, a tym razem zwycięską bramkę zdobył w 90. minucie Dariusz Gęsior.

To była ostatnia - jak dotychczas - wygrana łodzian w klasyku. Od tego czasu dwukrotnie padł remis, a następnie Legia odniosła dziewięć zwycięstw. To oznacza, że w pierwszej dekadzie XXI wieku Widzew ani razu nie pokonał swojego odwiecznego rywala.

Fani Legii zapewne najchętniej wspominają spotkanie z czerwca 2004 roku. Rozbity i już zdegradowany łódzki zespół przyjechał na Łazienkowską jak na ścięcie. Skończyło się na 6:0 dla Legii, a jedną z bramek dla gospodarzy zdobył z rzutu karnego bramkarz Artur Boruc.

W czerwcu 2010 roku Widzew wrócił do ekstraklasy (wcześniej awansował również w 2006 roku, ale tylko na dwa sezony), dzięki czemu historia "ligowego klasyku" może być kontynuowana.

Jesienią obecnego sezonu widzewiacy przystępowali do meczu z Legią jako faworyci (zajmowali wówczas ósme miejsce, Legia - jedenaste), ale sparaliżowani rangą meczu przegrali u siebie 0:1.

Teraz, po 23 kolejkach, Legia jest siódma (32 pkt), a Widzew dwunasty (30). Mimo odległych lokat oba zespoły tracą niewiele do trzeciej w tabeli Lechii Gdańsk (35).

Dla trenera gości Czesława Michniewicza piątkowy klasyk jest okazją do przekonania się, w jakim miejscu znajduje się Widzew. Dla Legii to szansa przełamania się po serii niepowodzeń i preludium do zaplanowanego cztery dni później finału Pucharu Polski z Lechem Poznań w Bydgoszczy.