Piłkarze wicemistrza Norwegii byli bardziej aktywnym i kreatywnym zespołem. Stworzyli zdecydowanie więcej okazji, ale to poznaniacy mieli najlepszą sytuację w tym meczu, której nie wykorzystał Filip Marchwiński. Lechici do Norwegii polecieli "żeby nie przegrać" i mogą czuć się zadowoleni z remisu przed rewanżem na własnym stadionie. Jedyną stratą jest absencja Radosława Murawskiego, ukaranego żółtą kartką, która wyklucza go z gry za tydzień.
Trener poznańskiego zespołu John van den Brom trochę zaskoczył ustawieniem drużyny. Holender postawił na trójkę defensywnych pomocników, przy czym Nika Kwekweskiri spełniał rolę piątego obrońcy. Nic dziwnego więc, że do przerwy "Kolejorz" w ataku nie miał praktycznie argumentów. W całym spotkaniu oddał trzy strzały, ale żadnego celnego; rywale natomiast aż 14-krotnie strzelali na bramkę Filipa Bednarka.
Gra toczyła się głównie na połowie Lecha, który mocno musiał pracować w defensywie. Poznaniacy większych błędów nie popełniali, ale kibicom "Kolejorza", których blisko 400 pojawiło się na Aspmyra Stadion, kilka razy mocniej zabiło serce. Trochę kłopotów obrońcom Lecha stwarzał Faris Pemi Moumbagna, groźny był także Albert Groenbaek, który ładnym technicznym uderzeniem próbował zaskoczyć Bednarka z dystansu.
Lechici potrzebowali też trochę czasu, by przyzwyczaić się do sztucznej nawierzchni, na której tylko raz trenowali dzień przed meczem. Rzęsisty deszcz, który nawiedził Bodoe nie pomagał zawodnikom obu drużyn stworzyć ciekawego widowiska.
Goście chcieli przeczekać napór rywala i im się udało, bo po 20 minutach impet Norwegów osłabł. Dopiero w końcówce mistrzowie Polski większą liczbą zagościli pod bramką Juliana Lunda. Do dośrodkowania Michała Skórasia nie zdążyli jednak ani Mikael Ishak, ani Bartosz Salamon.
Gospodarze z animuszem rozpoczęli drugą odsłonę, na szczęście dla poznaniaków Amahl Pellegrino nieczysto trafił w piłkę. W 53. minucie lechici w końcu zaskoczyli rywali. Po akcji Filipa Szymczaka, który wykorzystał swoją szybkość na skrzydle, piłkę pod nogę dostał Filip Marchwiński. Pomocnik poznańskiego zespołu stał sześć metrów przed bramką i nie miał żadnego przeciwnika wokół siebie, a jednak sobie tylko znanym sposobem posłał piłkę nad poprzeczką. Gospodarze mogli odetchnąć, bo choć okazji mieli zdecydowanie więcej, tak klarownej sytuacji nie stworzyli.
Zmarnowana szansa Marchwińskiego dała jednak dodatkowy bodziec poznaniakom, którzy przez kilka kolejnych minut bardziej zaczęli angażować się w akcje ofensywne. Norwegowie z kolei sprawiali wrażenie, jakby stracili pewność siebie i już tak swobodnie nie operowali piłką, popełniali straty.
Niezły fragment w wykonaniu Lecha nie trwał zbyt długo i piłkarze wicemistrza Norwegii znów zaczęli przejmować inicjatywę. Trener gospodarzy Kjetil Knutsen wprowadził na boisko trójkę nowych napastników, ale ataki Bodoe/Glimt były nieco chaotyczne i nie stanowiły większego kłopotu defensywie gości.
Bodoe/Glimt - Lech Poznań 0:0
Bodoe/Glimt: Julian Lund – Brice Wembangomo (80. Isak Amundsen), Brede Moe, Marius Lode, Adam Soersen - Morten Konradsen, Patrick Berg, Albert Groenbaek (86. Tjaerandsen-Skau) - Joel Mugisha Mvuka (70. Sondre Soerli), Faris Pemi Moumbagna (70. Runar Espejord), Amahl Pellegrino (70. Nino Zugelj)
Lech Poznań: Filip Bednarek – Joel Pereira, Bartosz Salamon, Nika Kwekweskiri (46. Filip Marchwiński), Antonio Milic, Alan Czerwiński – Filip Szymczak (73. Kristoffer Velde), Radosław Murawski, Jesper Karlstroem (80. Filip Dagerstal), Michał Skóraś – Mikael Ishak (89. Artur Sobiech)
Żółte kartki – Bodoe/Glimt: Faris Pemi Moumbagna; Lech Poznań: Radosław Murawski
Sędziował: Harald Lechner (Austria)
Widzów: ok. 7 tysięcy