"Nie liczyłem na powołanie przed najbliższymi meczami drużyny narodowej i dzięki temu uniknąłem rozczarowania. Obecnie najważniejsze jest dla mnie, abym dobrze zakończył sezon ligowy. Moje dotychczasowe osiągnięcia schodzą na dalszy plan, bo najważniejsza jest teraz faza play off. Rozgrywamy świetny sezon, który możemy zepsuć odpadając w pierwszej rundzie. A reprezentacji Polski życzę wszystkiego dobrego" – skomentował Przybyłko brak powołania przez Jerzego Brzęczka.
Napastnik występował w reprezentacjach młodzieżowych kolejno od U-15 do U-21.
"Moja rodzina pochodzi z Polski i od zawsze chciałem występować w biało-czerwonych barwach. Za czasów gry w Niemczech rozmawiałem z przedstawicielem reprezentacji prowadzonej przez Adama Nawałkę. Jednak niemiecka druga liga nie była doceniana i nigdy nie doczekałem się powołania. Ze sztabu szkoleniowego obecnej reprezentacji nikt się ze mną nie kontaktował. Gra w reprezentacji Polski byłaby dla mnie zaszczytem” – podkreślił.
Z obecnych kadrowiczów utrzymuje kontakt z Mateuszem Klichem.
"Dobrze znamy się z czasów gry w FC Kaiserslautern, kiedy trenerem był obecny szkoleniowiec Pogoni Szczecin Kosta Runjaic. Niemiecki klub zwalniając go popełnił ogromny błąd. Prezentowaliśmy wówczas wysoki poziom i graliśmy efektownie. Brakowało jednak trochę szczęścia, aby awansować, a trener za to zapłacił" – przyznał 26-letni napastnik.
W dotychczasowej karierze głównie występował na zapleczu niemieckiej ekstraklasy. Nie zdołał zadebiutować w Bundeslidze, ale nie wyjeżdżał z Niemiec jako przegrany.
"Dziwię się, że panuje takie przekonanie. W FC Koeln - mimo młodego wieku, a miałem 18-19 lat - dostawałem szanse gry jako najmłodszy w kadrze. Podejmowałem walkę o miejsce w składzie z doświadczonymi zawodnikami. Kiedy zostałem wypożyczony do Arminii Bielefield, strzeliłem sześć bramek i dzięki jednej z nich awansowaliśmy na miejsce barażowe w walce o utrzymanie, choć ostatecznie dwumecz przegraliśmy. Podobnie było w Kaiserlautern, w którego barwach zdobyłem osiem goli w swoim pierwszym sezonie" – przypomniał 26-letni napastnik.
Gorszą od obecnej skuteczność tłumaczy grą w słabszych zespołach, które głównie broniły się przed spadkiem.
"Ode mnie oczekiwano po 15 goli w sezonie, a mi brakowało sytuacji bramkowych. Walczyliśmy o utrzymanie, a wtedy oprócz strzelania goli miałem też inne funkcje na boisku, jak np. utrzymywanie się przy piłce. Dobro drużyny stawiałem ponad własne osiągnięcia. Mój obecny zespół prezentuje zupełnie inny styl, gramy bardziej na luzie i to mi odpowiada" – zauważył.
Duży wpływ na jego karierę miały problemy zdrowotne. Doznał m.in. złamania kości śródstopia.
"Podczas operacji lekarz nie dokręcił śruby, która obcierała inną kość. W wyniku tego doszło do kolejnego złamania i konieczne były następne operacje. Byłem załamany. Zadzwoniłem do rodziców i się rozpłakałem. Byłem gotowy skończyć z piłką, jeżeli doszłoby do kolejnego złamania. Dopiero doktor z Kolonii mi pomógł i zmienił moją statykę. Obciążałem inną część stopy niż wcześniej i to okazało się kluczowe" – opisał Przybyłko.
Zdecydował się jednak opuścić Niemcy. Przebywał na testach w Sunderlandzie, a później był bliski podpisania kontraktu z Koroną Kielce.
"Po drugiej operacji stopy Kaiserslautern zaproponowało mi bardzo kiepskie warunki przy przedłużeniu kontraktu. Chciałem trafić do klubu, w którym będę szanowany i znalazłem w Philadelphia Union. Po kilku treningach dostrzegli coś we mnie" – dodał.
Napastnik pochodzi ze sportowej rodziny – ojciec Mariusz także trenował piłkę nożną, a mama Wioletta - lekkoatletykę. Brat bliźniak również jest piłkarzem i występuje w czwartej lidze niemieckiej.
"Rodzice do niczego nas nie zmuszali. Z bratem bliźniakiem do 15. roku życia trenowaliśmy jednocześnie piłkę nożną i lekkoatletykę. Jednak przyszedł moment, że musieliśmy się na coś zdecydować i postawiliśmy na futbol" – przyznał.
Z kolei starszy brat Mateusz w ubiegłym roku został mistrzem Europy w skoku wzwyż. Występuje jednak w niemieckich barwach.
"W jego przypadku sprawę pokpił Polski Związek Lekkiej Atletyki, ponieważ w ogóle się nim nie zainteresował. Mateusz był otwarty na rozmowy, ale tylko niemieccy działacze się o niego upomnieli" – wspomniał piłkarz MLS.
Przed ostatnią kolejką fazy zasadniczej tej ligi w klasyfikacji strzelców z 31 golami prowadzi Meksykanin Carlos Vela. O dwa trafienia mniej ma Szwed Zalatan Ibrahimovic.
"Bardzo szanuję Velę za to, że strzelił tyle bramek, ale również za wiele asyst. Cieszyłem się, że w połowie września miałem okazję zagrać przeciwko niemu, bo jego występsav_speclinkareap był niepewny z powodu urazu. Strzeliliśmy po jednej bramce i zremisowaliśmy z Los Angeles FC 1:1. Bardziej jednak podziwiam Szweda przede wszystkim dlatego, że jesteśmy podobnego wzrostu. Doceniam, że w tym wieku potrafi się tak skutecznie motywować i być w świetnej dyspozycji. Przy wysokim wzroście pojawia się więcej problemów zdrowotnych, a on sobie z nimi radzi" – nie krył podziwu Przybyłko.
Dodał, że często spotyka się z krytycznymi ocenami poziomu MLS.
"Żałuję, że zdecydowana większość krytyków w ogóle nie zna tych rozgrywek. Szkoda, że przez taką niewiedzę niedoceniane są osiągnięcia moje i Przemka Frankowskiego, który rozgrywa świetny sezon w Chicago Fire. Oczywiście słabsze zespoły z ligi MLS mają problemy z taktyką, ale czołowe drużyny poradziłyby sobie nawet w Bundeslidze" – ocenił.
W nawiązaniu do bajki o duchu jego imienniku, kibice Philadelphia Union nazywają swojego napastnika "friendly striker" (przyjazny napastnik).
"W życiu prywatnym być może jestem zbyt miły i stąd się to wzięło. Jednak proszę mnie tak nie nazywać na boisku, bo w trakcie gry moje przyjacielskie usposobienie się kończy" – zakończył z uśmiechem Przybyłko.