Czego się pan dotknie, zamienia pan w złoto. W czym tkwi tajemnica?

W grze zespołowej. Jestem wdzięczny swoim zawodnikom, że potrafili zastąpić słowo „ja”, słowem „my”. Przez te ostatnie miesiące udało nam się stworzyć zgraną ekipę, w której nie ma gwiazd, które pracują na swoje nazwisko, ale jest spójny zespół, w którym każdy się wspiera, w którym nie ma ani lepszych, ani tych gorszych. Siatkówka to nie jazda figurowa ani tenis. Tutaj o sile decyduje cały zespół i moim chłopakom udało się ten plan wykonać w stu procentach.

Reklama

To jest pańskie motto?

To jest moja filozofia gry. Uważam, że grając i wygrywając, nie robimy tego tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla całej wielkiej polskiej rodziny siatkarskiej. Że tworzymy nową historię tej dyscypliny.

Kiedy uwierzył pan, że mistrzostwo Europy macie już w kieszeni?

Powtórzę tutaj słowa Piotra Gruszki. Tak naprawdę to odczułem to dopiero, gdy wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie, gdy kibice odśpiewali nam „Dziękujemy” i „Polska, Polska, biało-czerwoni”. Wtedy dopiero do mnie dotarło czego dokonaliśmy w niedzielę, że jesteśmy mistrzami Starego Kontynentu, że okazaliśmy się lepsi niż Francuzi, Bułgarzy czy Rosjanie. Dotarło do mnie, że w tyle zostawiliśmy takie potęgi jak Włochy i Serbia. To niesamowita sprawa. W Izmirze na świętowanie mieliśmy cały wieczór, ale emocje wyszły dopiero teraz.

Czy jest coś, czego pan żałuje?

Tylko jednej rzeczy, że moja znajomość języka polskiego jest jeszcze na tyle mała, że nie jestem w stanie podziękować wszystkim kibicom za wsparcie i za ciepłe przyjęcie na lotnisku w Warszawie, a potem na placu Defilad. Już wiele rozumiem, coraz lepiej też czytam, dlatego przynajmniej swoją postawą chciałem pokazać, jak dla mnie jest to wszystko ważne i jakie to przyjęcie zrobiło na mnie wrażenie.