Najlepszy siatkarz w polskiej lidze zarabia jakąś połowę tego co zwykły ligowy piłkarz. To chyba niezbyt to sprawiedliwe?
Daniel Pliński: A ja uważam, że te proporcje są właściwe. Każdy powinien znać swoje miejsce w szeregu. Jest jednak rzecz, która nie tylko nas, siatkarzy, ale i medalistów olimpijskich drażni. Są w Polsce piłkarze, którzy dwa razy kopną dobrze piłkę i zarabiają ogromne pieniądze, mimo że nie pokazują już nic ciekawego. W siatkówce jest inaczej - tu każdy, co roku, musi udowadniać swoją wartość i walczyć o kontrakt.
Podobno jest pan kibicem piłki nożnej?
Zgadza się. Zresztą ja zaczynałem od piłki - grałem w Zatoce Puck. Uwielbiam oglądać piłkę na żywo. Ostatnio byłem na meczu Legii z Gruzinami w europejskich pucharach.
Pańscy faworyci?
Z zagranicy Barcelona i Milan. W Polsce dobrze ogląda się piłkę w wykonaniu Wisły, Legii i Lecha, ale gdy te drużyny spotykają się ze sobą, zawsze kibicuję Legii.
Inni siatkarze też lubią futbol?
Jasne! Nierzadko trenerzy pozwalają nam pograć w nogę i są to bardzo zacięte spotkania. Najlepszym piłkarzem wśród siatkarzy jest bez wątpienia Dawid Murek, niezły jest Michał Winiarski. Siebie też zaliczyłbym do czołówki. Obok mojego domu wybudowali niedawno orlika i grywam tam w wolnym czasie. I to ze znanymi ligowcami Danielem Dubickim i Michałem Biskupem. Z Murkiem pojechałem na mecz Lecha z Cracovią. Ależ były emocje, a ile goli. Z kolei Winiarski odwiedził mnie w czerwcu w Pucku i nie omieszkałem zabrać go na piłkę. Ludzie byli pod wrażeniem, oczarował ich. Na boisko przyszło mnóstwo ludzi. Piłką nożną interesują się tłumy.
Jak to jest? Mimo waszych sukcesów ludzie wciąż wolą piłkę, w której tylko się ośmieszamy?
Piłka nożna to w Polsce sport narodowy - tak było, jest i będzie. Każdy może kopnąć piłkę, poczuć smak gry. W siatkówkę gra się trudniej, może dlatego nie jest tak popularna. I dobrze, niech piłka będzie numerem jeden, mi wystarczy drugie miejsce. Wielu ludzi mówi, że na piłkę nie da się chodzić całymi rodzinami, ale ja się z tym nie zgadzam. Zawsze kibicuję biało-czerwonym, siedzę przed telewizorem wystrojony w reprezentacyjną koszulkę. Po ostatnich nieudanych meczach piłkarzy było mi przykro. Jest na nich nagonka, a przecież oni na pewno chcieliby wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Czasami w życiu sportowca przychodzi gorszy czas. My, siatkarze, też taki moment mieliśmy. Po wicemistrzostwie świata zajęliśmy 11. miejsce na mistrzostwach Europy. Też nas wszyscy nas gnoili i obrzucali błotem. Dlatego żal mi piłkarzy.
Żal? Przecież oni zawalili ważne mecze, a potem poszli w miasto...
Tego nie wiem. Wiem, że Jacek Krzynówek zaprzeczył tym oskarżeniom i sensownie wytłumaczył, że kiedy ludzie grają o życie, to nie idą na wódkę. Jeśli jednak ktoś w reprezentacji tak zrobił, to dla mnie jest po prostu debilem. W głowie mi się to nie mieści.
Wy, siatkarze, nie pijecie?
Kluczowe jest gdzie, z kim i kiedy. W Turcji świętowaliśmy ogromny sukces i, za przyzwoleniem trenera, mogliśmy się napić. Na imprezę mieliśmy tylko cztery godziny, bawiliśmy się w zamkniętym gronie na 32. piętrze w hotelu. Ja nie muszę pić alkoholu, żeby być w dobrym humorze. Czasem tak się wydzieram na boisku z radości, że mam gwiazdki przed oczami. Serio. Miałem takie przypadki, że o mało się ze szczęścia nie przewróciłem. Robiło mi się słabo.
Dlaczego Polska może mieć najlepszych siatkarzy, a piłkarze są tak słabi?
Ktoś powiedział mądre zdanie, że już sam awans piłkarzy do mundialu czy na Euro jest wielkim sukcesem. Myślę, że faktycznie tak jest. Piłka nożna jest bardzo mocna na całym świecie, ciężko się wybić. Piłkarzom nie wyszły eliminacje, my - co jest bardzo ważne - kapitalnie zaczęliśmy tureckie mistrzostwa. W meczu z Francją mieliśmy dużo szczęścia i możemy tylko gdybać, co by było, gdybyśmy przegrali. Niezmiernie ważne są pierwsze minuty spotkania. Polscy piłkarze nie umieli sobie w nich wypracować sytuacji i zaczynali się męczyć psychicznie. Po remisie z Irlandią Północną stracili pewność siebie i do Mariboru pojechali rozbici.
Nie umieli się zmotywować? A jak was motywował Daniel Castellani?
Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, ale kiedy ja, Paweł Zagumny, Piotrek Gruszka i Paweł Gacek wróciliśmy do kadry, trener wziął nas na rozmowę. „W reprezentacji nie jesteśmy dla pieniędzy. Jesteśmy dla Polski” - powiedział i wskazał na orzełka. „Jeśli to czujecie i chcecie grać dla tego orzełka i tej flagi, to zawsze będzie dla was miejsce w kadrze” - dodał. I odpowiedzieliśmy sobie na to pytanie: tak, w kadrze nie jesteśmy dla pieniędzy, chcemy godnie reprezentować nasz kraj.
I tak mówi Argentyńczyk. On to rozumie?
Dokładnie. Spójrzmy, co Castellani robi, kiedy grany jest nasz hymn. On go może nie zna, ale nuci, cieszy się, że go słyszy. To jest też jego hymn.
A kiedy mecz się nie układa? Jedna czy druga osoba zawodzi?
Castellani mógłby takiego zawodnika zdjąć, skarcić i podziękować. Ale on w nas wierzy, daje szansę w kolejnym secie. I tak było w Turcji. Nie ściągał gorzej grających zawodników, czekał, aż się przełamią. Czasem jednak zmiana jest konieczna i tu trzeba podkreślić rolę mózgu drużyny, Pawła Zagumnego, który robi wszystko, by dobrze wprowadzić zmiennika do gry. Z tego może nikt nie zdaje sobie sprawy, ale Paweł czeka i szuka odpowiedniego momentu, żeby chłopakowi zagrać, żeby mógł skończyć akcję. Nie rzuca mu na dzień dobry trudnej piłki, tylko łatwiejszą, żeby dobrze wszedł mecz i poczuł się mocny psychicznie. Każdy sportowiec przeżywa swoje porażki. Nikt mi nie powie, że ktoś, kto zawalił mecz, może przyjść do domu i po prostu machnąć na to ręką. Ja zawsze pamiętam o swoich błędach. Kiedyś, w barwach Jastrzębia, graliśmy przeciwko Resovii. Na środku ja i Łukasz Kadziewicz, po drugiej stronie siatki dwóch młodych środkowych. My zdobyliśmy razem dwa punkty, oni 20. Każdy nas skreślił, a ja powiedziałem: czekam na rewanż. W rewanżu zagrałem najlepiej w swojej historii występów w PLS. Sam zdobyłem 21 punktów. Jak widać, czasem trzeba dostać poważny cios, żeby na dobre się otrząsnąć...
I niepotrzebny jest psycholog?
Naszym psychologiem jest Castellani. Za czasów Lozano była z nami w kadrze pewna kobieta, ale zdecydowanie nie poradziła sobie z tą grupą. Tej reprezentacji nie jest potrzebny psycholog. Praca, szczęście, koncentracja, pewność siebie, dobrze dobrane charaktery - to składowe naszego medalu.
Zostaje pan w Skrze? A może czas na zagraniczny wyjazd?
Po pierwsze polska liga jest bardzo mocna i liczy się w Europie. Po drugie my, siatkarze, zarabiamy w Polsce pieniądze porównywalne do sum, jakie dostaje się w Grecji, Turcji czy we Włoszech. Trzeba więc zastanowić się, czy warto wyjeżdżać. Oczywiście są kluby, o których marzą wszyscy polscy siatkarze - Treviso czy Lube Banca Macerata. To takie siatkarskie Barcelony. Ale Michał Winiarski miał ofertę z Treviso i wybrał Skrę Bełchatów. To o czymś świadczy. Nie wiem, jak potoczą się moje losy, na razie skupiam się na grze w Bełchatowie.
A pańskie marzenia?
Wciąż je spełniam. Kiedyś chciałem zagrać w pierwszej lidze, potem zdobyć mistrzostwo, trafić do reprezentacji, być w szóstce. Po wicemistrzostwie świata chciałem jeszcze stanąć na najwyższym stopniu podium i posłuchać „Mazurka Dąbrowskiego”. I udało się. Uczucie niesamowite, nie do opisania. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że żadna drużyna zespołowa - piłkarze, szczypiorniści, koszykarze - nigdy nie sięgnęła po mistrzostwo Europy. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty.
Uważa się pan za człowieka sukcesu?
Patrząc na to, z jakiej mieścinki się wybiłem uważam, że osiągnąłem bardzo dużo, ale mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec. Czuję się jak 25-latek, mam w sobie tyle energii i zapału. Chciałbym pograć 5 - 6 lat, pojechać na olimpiadę do Londynu i jeszcze się rozwijać, bo uważam, że tak -w wieku 31 lat można się rozwijać. A potem wrócę nad morze, założę jakiś mały biznes, może pensjonat i zajmę się trenowaniem dzieciaków. W tym się spełniam. Mogę wykorzystywać to, czego nauczyłem się od różnych trenerów. Mieliśmy kiedyś w Bełchatowie turniej szkół podstawowych. Prowadziłem jedną z drużyn - taką z drugim, może trzecim potencjałem. Niesamowicie się w to zaangażowałem. Co chwilę wskakiwałem na boisko, a dzieciaki pięknie mi się odwdzięczyły, zajmując pierwsze miejsce.
Nastały dobre czasy dla siatkówki. Można to jeszcze nakręcić?
Tylko i wyłącznie zwycięstwami. Świetną robotę wykonuje Polsat, który pokazuje mnóstwo siatkówki. Ludzie przychodzą się na halę bawić - jest kapitalna oprawa, tańce jak w Brazylii. Jeden z kibiców zwrócił moją uwagę na jeszcze jedną rzecz - siatkówka to dyscyplina, w której sędziowie mają najmniej do gadania. Gwizdanie fauli, karnych z kapelusza - tego wszystkiego tu nie ma. Siatkówka to czysty sport.
A przy tym mało brutalny, niekontaktowy.
Tak, ale jednocześnie siatkarze wykonują podczas gry najmniej naturalne ruchy. Nikt nie ma tak pokrzywionych sylwetek jak my. Spadanie na jedną nogę, na drugą... Jasne, w piłce nożnej też są wyskoki do główki, ale tam skacze się dziesięć razy na mecz, a u nas liczy się te wyskoki w setkach. Kontuzje kolan, pleców, chore barki - mamy tego bez liku. Zdarza się, że przez siatkówkę prawa ręka jest dłuższa od lewej, ktoś nie ma mięśnia na łopatce. Mariusz Wlazły, Sebastian Świderski, Winiarski wciąż próbują wrócić do zdrowia po kontuzjach. I tu też trzeba zrozumieć piłkarzy, którzy nierzadko grają po urazach. Z doświadczenia wiem, jak ciężka jest walka z samym sobą. Wychodziłem na boisko i pewnych rzeczy nie byłem w stanie zrobić, ból blokował moje ruchy.