Krzysztof Jordan: Dzięki panu po czterech latach od ostatniego wielkiego sukcesu Adam Małysz znów zdobył złoty medal. Wrócił na szczyt w królewskim stylu, ale po długiej przerwie.
Hannu Lepistoe: Tym lepiej to o nim świadczy. Potrafił sobie przypomnieć, jak się zwycięża. Znalazł w sobie siłę, by to zrobić.
Jak się pan czuje po takim zwycięstwie?
Jestem szczęśliwy. Nie wyglądam? Trudno. Może mam stanąć na głowie, żebyście mi wreszcie uwierzyli, że się cieszę?
Sobotni konkurs był rewanżem za niepowodzenie na dużej skoczni?
Tak. Od tamtego dnia ciągle mam do siebie pretensje. Popełniliśmy błędy, do których nie powinienem dopuścić. One kosztowały Adama medal. Teraz wreszcie miał dobrą prędkość na rozbiegu i miał z czego odlecieć rywalom.
Więc to szybkość na progu była przyczyną słabszego wyniku Adama na dużej skoczni i jego atutem na średnim obieckie?
Wygląda na to, że tak. Na ostatni konkurs inaczej przygotowaliśmy sprzęt. Do smarowania nart użyliśmy nowej mieszanki. Testowaliśmy ją już w trakcie treningów.
I dzięki temu nowemu smarowi Adam był poza zasięgiem innych?
Tak. Tydzień temu na dużej skoczni do Simona Ammanna, do którego zawsze go porównujemy, stracił 0,4 km/h. W sobotę był lepszy o 0,3 km/h. W sumie poprawił prędkość o 0,7 km, a to już ogromna różnica.
Kto przygotowywał narty dla Adama?
My.
Ale kto dokładnie? Podobno pojawił się jakiś pomocnik. To tajemnica?
Nie. Pomocników było wielu. Powiedzmy, że cały zespół smarował.
Kiedy po raz ostatni któryś z pana zawodników zdobył tytuł mistrza świata?
W 1997 roku, kiedy Janne Ahonen wygrał konkurs na średniej skoczni w Trondheim. Czekałem więc dziesięć lat. Trochę za długo. Wcześniej, jeszcze w latach osiemdziesiątych, pracowałem z innym mistrzem świata, Jari Puikkonenem. W 1981 roku moi chłopcy z ciemnej kniei, jak ich określałem, przybyli do Europy, do Oberstdorfu, na mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Pobili wszystkich, a liderem tamtej drużyny był Puikkonen. Ten sam skoczek zdobył jeszcze złoty medal w 1989 roku w Lahti.
Dla wielu startujących obecnie skoczków jest pan jak ojciec. Trudno znaleźć takich, z którymi nie miał pan nic wspólnego.
Tak to bywa.
Czym jest dla pana możliwość pracy z Małyszem?
To dla mnie wielki zaszczyt. Niewielu jest trenerów, którzy mieli przywilej pracy z nim. Cieszę się, że okazałem się na tyle doświadczonym i odpowiedzialnym szkoleniowcem, by na takim etapie kariery poprowadzić takiego sportowca. Adam okazał się niesamowicie silny. Wiedziałem, że nie jest słaby, ale nie przypuszczałem, że ma aż takie możliwości. Tym bardziej jestem rozczarowany tymi błędami popełnionymi w trakcie zawodów na dużej skoczni.
Pracował pan też z Ahonenem.
Praca z Ahonenenm była inna. Łatwiejsza, co tu kryć. Cała fińska drużyna była mocna. Nie opierała się tylko na Ahonenie. Miałem Mikę Laitinena, Ari Pekka–Nikkolę, Janne Soininena. Oni wszyscy byli w stanie wygrywać i dobrze o tym wiedzieli. Natomiast w Polsce każdemu występowi Adama towarzyszą olbrzymie oczekiwania. Presja jest ogromna, bo tak naprawdę liczy się tylko on. Gdy zawodzi, robi się nerwowo.
Można porównać Małysza do Mattiego Nykaenenea?
Matti był naturszczykiem. W skokach wszystko przychodziło mu z łatwością, wykorzystywał wrodzone zdolności. Adam to profesjonalista. Ciężko pracował na swoją pozycję i w głowie ma wszystko należycie poukładane. Z Mattim było zupełnie inaczej, wszyscy wiemy jak.
Przypomina pan sobie konkurs, w którym różnica między zwycięzcą a zawodnikiem z drugiego miejsca była aż taka?
Takich wyników trzeba szukać w książkach o historii skoków. Wydaje mi się, że na średniej skoczni nikt jeszcze nie wygrał z taką przewagą. Na tego typu obiektach walka zawsze jest bardzo zacięta.
Czy Adam tak samo jak w Sapporo będzie prezentował się w zawodach o Puchar Świata?
Tak. Od teraz walczymy o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej.
Kolejny wielki cel to igrzyska olimpijskie w Vancouver?
To niby bardzo odległa impreza, ale zaczyna się już niedługo. Jeśli tylko Adam będzie miał motywację i ochotę walczyć, to czemu nie? Stać go na to!
Jak będziecie świętować mistrzostwo?
Grzecznie. Do północy musimy się spakować, a o 5 rano wyjeżdżamy na lotnisko.
Chyba rzeczywiście ucieszył pana ten medal. W trakcie tej rozmowy uśmiechął się pan więcej razy niż przez cały sezon!
Ja?
"Cieszę się, że okazałem się na tyle doświadczonym i odpowiedzialnym szkoleniowcem, by na takim etapie kariery poprowadzić takiego sportowca" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Hannu Lepistoe. Dla fińskiego trenera praca z Adamem Małyszem to wielki zaszczyt i przywilej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama