To nie był łatwy mecz, mimo iż na początku dominowałam. Wiedziałam, że Ons będzie chciała wykorzystać każdą okazję, a ja nie chciałam jej tej okazji dać. W drugiej partii to już była fizyczna walka i cieszę się, że pod koniec wykrzesałam z siebie energię, aby mecz dokończyć i znalazłam precyzję w uderzeniach w momentach, w których było to mi najbardziej potrzebne - przyznała na konferencji 21-letnia Świątek.

Reklama

Jej zdaniem kluczem do zwycięstwa był udany początek w jej wykonaniu.

Miałam takie mecze podczas mojej zwycięskiej serii wiosną, ale potem to gdzieś mi uciekło. Wiedziałam - np. po finale z French Open - że jeśli zacznę mocno, to uda mi się wywrzeć taką presję na rywalkach, że sobie poradzę. Generalnie - dzięki finałom, w których brałam udział - mogłam wykorzystać te lekcje i doświadczenia. To sprawiło, że nie czułam się sztywna w pierwszych fragmentach. Już bardziej sztywna czułam się w finale z Coco Gauff w Paryżu - wskazała Polka.

Po ostatniej piłce, wyrzuconej przez rywalkę w aut, Świątek padła na kort.

Co wtedy czułam? Ulgę, że nie musimy grać trzeciego seta. Stres wciąż był i choć grałam już w meczach bardziej obciążających psychicznie, to nigdy nie jest to fajne uczucie. To była też ulga fizyczna dla mojego ciała. Zresztą, to było kłębowisko myśli na tyle, że... musiałam się położyć. Cieszę się też, że nie płakałam za bardzo po finale - powiedziała.

Świątek cieszyła się też, że udowodniła sobie, iż może wygrywać Wielkie Szlemy nie tylko na paryskiej mączce.

To dla mnie bardzo ważne. Na początku roku miałam nadzieję, że uda mi się wygrać coś w tourze WTA, bo doszłam do półfinału Australian Open. Ale nie miałam pewności, czy jestem już na takim poziomie, aby zwyciężać w Wielkim Szlemie, a w szczególności w US Open, bo tu nawierzchnia jest taka szybka. To jest więc coś, czego się nie spodziewałam. Ale to utwierdza mnie w przekonaniu, że... "sky is the limit". Jestem dumna, nieco zaskoczona, ale szczęśliwa, że udało mi się to osiągnąć - zaznaczyła.

Reklama

Przyznała przy tym, że trudno porównać drugie zwycięstwo w Paryżu i premierowy sukces w Nowym Jorku.

Na pewno na Roland Garros czułam większą kontrolę i czułam, że to jest moje miejsce. Tutaj, na Flushing Meadows, a zwłaszcza największej arenie, czyli Arthur Ashe Stadium, do końca tego nie wiedziałam. Ale byłam dziś skoncentrowana i nie pozwoliłam sobie na bezproduktywne myśli. Nie powiem jednak, że to zwycięstwo jest ważniejsze niż drugi triumf w Paryżu. Tam oczekiwania wobec mnie były większe. Byłam faworytką. Tutaj udało mi się nie mieć zbyt wielkich oczekiwań przed startem, a i ludzie też nie wymieniali mnie w gronie największych faworytek. Dlatego też mentalnie druga wygrana we French Open była trudniejszym zadaniem, ale jeśli chodzi o fizyczność i po prostu grę w tenisa, to najciężej było odnieść sukces w Nowym Jorku - tłumaczyła raszynianka.

Na konferencji prasowej padło też pytanie, czy wobec zwycięstwa w US Open nie będzie już narzekać na piłki, którymi rozgrywany jest ten turniej.

Sprytne pytanie, bo nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Myślę, że udowodniłam, iż jestem w stanie zaadaptować się to wszystkiego. Na pewno potrzebowałam na to dużo więcej czasu, dlatego w Toronto i Cincinnati mi nie wyszło - odparła.

Świątek podkreśliła, że zdobyte już doświadczenie pozwala jej nie załamywać się w kluczowych momentach meczów i że lepiej znosi ewentualne porażki.

Jestem dumna z tego, że nie załamuję się w najważniejszych dla meczu trudnych chwilach, a po zakończeniu spotkania - nawet jeśli przegram - niczego nie żałuję, bo wiem, że dałam z siebie sto procent. Cieszę się też, że mam więcej możliwości i rozwiązań, których używam na korcie, jeśli chodzi o stronę mentalną. Wiem, jak to jest, kiedy się czuje, że na korcie brakuje pomysłów i człowiek czuje się bezradny, aby coś zmienić. Ja nie pamiętam jednak, kiedy się tak czułam ostatni raz. To tylko oznacza, że cały czas się rozwijam - analizowała.

Stara się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, bo najpierw musi się oswoić z tym, co dzieje się obecnie.

Zobaczymy, jaka będzie reakcja po wygraniu tego turnieju, bo zwycięstwo w Nowym Jorku jest inaczej odbierane niż w Europie lub w Australii. Na razie nie wiem, jak i czy w ogóle wpłynie to na mnie czy na moją popularność. Dlatego na razie poobserwuję i pozbieram trochę wniosków na przyszłość. Wciąż muszę się wiele uczyć na korcie, ale cieszę się, że w miarę upływu czasu mecze takie, jak dziś będzie mi się grało łatwiej - nadmieniła Świątek.

Podsumowując cały cykl występów za oceanem przyznała, że na początku musiała się przyzwyczaić do wielu rzeczy, choćby bardzo męczącej upalnej pogody, stąd początek tej części sezonu był słabszy w jej wykonaniu.

Na początku było tu po prostu strasznie gorąco, upalnie, co utrudniało zaadaptowanie się do wielu rzeczy na korcie i poza nim. Stąd na początku popełniałam dużo błędów. Ale potem to zaakceptowałam i powiedziałam sobie, że na pewno błędy się pojawią. Wiedziałam, że tu nie będzie jak na wolniejszych nawierzchniach i że będę mogła użyć wymian i zdobywać punkty ze spokojem. Wiedziałam, że będę tu trudniej będzie mi kontrolować poszczególne wymiany, akcje i mecze oraz że będę musiała bardziej ryzykować. Po tym, jak spędziłam tutaj prawie cztery tygodnie, wreszcie zaczęłam się czuć bardziej naturalnie i uwolniłam rękę przy uderzeniach. To przyszło we właściwym momencie - zauważyła.

Wcześniej Polka wspominała kilka razy, że Nowy Jork to miejsce, gdzie trudno o skupienie.

Chodzi o to, że poznałam tutaj tyle sławnych i wielkich osób, jak np. Linsday Vonn czy piosenkarza Seala! Po tym jak go poznałam, pomyślałam sobie, że "nawet jak przegram, to będę się uważała, że wygrałam, bo poznałam Seala!". Takie rzeczy mogą się zdarzyć tylko w Nowym Jorku, bo taki jest Nowy Jork. Ale będę tu wracać z przyjemnością - dodała z uśmiechem.

W niedzielę mistrzyni US Open ma w planach m.in. wybrać się na musical.

Ale nie powiem który, bo chcę mieć trochę spokoju. Nie będzie ze mną całego teamu, bo część z nas będzie w samolocie, gdyż musi wracać do kraju - przekazała na zakończenie.

Z Nowego Jorku dla PAP - Tomasz Moczerniuk