W czwartek czeka nas ciekawy pojedynek dwóch rozgrywających - Grzegorza Tkaczyka i Ivano Balicia. Co czuje pan przed spotkaniem z najlepszym piłkarzem ręcznym świata, który doprowadził Chorwację do złotego medalu w Atenach?
Tylko szacunek, nic więcej. Na pewno się go nie boję. Ivano to geniusz - jest kompletnie nieprzewidywalny, a jego efektowne zagrania pokazywane są na okrągło w telewizji. Mimo to zapewniam, że się złamię. Dam sobie radę.

Reklama

Jak wyglądają w obozie kadry ostatnie godziny przed tak ważnym meczem?
Dużo rozmawiamy o rywalach. Zastanawiamy się, jak zaskoczyć Chorwatów. Nie jest tak, że wzorem niektórych sportowców unikamy tematu i staramy się nie myśleć o tym, co nas czeka. My wręcz podgrzewamy atmosferę. Pragniemy doprowadzić do sytuacji, w której tuż przed meczem będziemy maksymalnie naładowani pozytywną energią.

Chorwacja to jedyna z drużyn ze światowej czołówki, z którą nie graliście w ostatnich latach.
Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nie jest tak, że skoro z nimi nie walczyliśmy, to ich nie znamy. Wiemy o każdym mocnym i słabym punkcie rywali. Myślę, że dziś o zwycięstwie zadecyduje to, która drużyna zagra lepiej w obronie. Na takich imprezach jak mistrzostwa Europy mecze wygrywa się dzięki twardej, zdecydowanej grze w defensywie.

W piątkowym sparingu z Białorusią wasza gra w obronie wyglądała przeciętnie.
To prawda. Ale już dzień później zaprezentowaliśmy się o klasę lepiej. Na kolejnych treningach wyglądało to już bardzo dobrze. Szczyt formy powinien przyjść właśnie dziś.

Reklama

Poza defensywą ważna jest psychika. Rok temu na mundialu wygrywaliście dramatyczne spotkania z Danią i Rosją dzięki temu, że popełnialiście mniej niewymuszonych błędów.
Teraz jesteśmy jeszcze dojrzalszym zespołem. Trudne chwile nie są dla nas niczym nowym. Gdy na dziesięć sekund przed końcem ważnego meczu trzeba będzie rzucić z trudnej pozycji, nikomu nie zadrży ręka. Jestem tego pewien.

Na mistrzostwach świata w Niemczech nie byliście faworytami, inaczej niż teraz. Nie boicie się, że ta presja was zdeprymuje tak jak naszych siatkarzy, którzy zawiedli na mistrzostwach Europy?
Nie, bo jesteśmy na nią przygotowani. Wiemy, że teraz każdy będzie sprężał się mecze z Polakami. Ale... to dobrze. Gdy rywal stawia ci wysokie wymagania, rozwijasz się i idziesz do przodu.

Jeśli jednak nie zdobędziecie medalu, Polscy kibice będą bardzo zawiedzeni. Wiadomo, że ich apetyty są olbrzymie.
Zapewniam pana, że największe oczekiwania w stosunku do drużyny mamy my sami. Jeśli zawiedziemy, będziemy to niesamowicie przeżywać i cierpieć.

Reklama

Trener Zagłębia Lubin Jerzy Szafraniec obawia się, byście na tych mistrzostwach nie ulegli grzechowi pychy.
Niepotrzebnie się denerwuje. Nikt z nas nie podchodzi do sprawy tak: jesteśmy drugą drużyną globu, więc każdy powinien przed nami klęknać. Pokora to jedno z najważniejszych słów w polskiej reprezentacji.

Bycie liderem drużyny na parkiecie i poza nim jest dla pana stresujące?
Nie, ja bardzo lubię tę rolę. Kręci mnie to, że mogę wymyślać sposoby, by rozbawiać i motywować kolegów. Chyba mam w sobie coś z psychologa (śmiech).

Na co dzień jest pan bardzo spokojnym człowiekiem. Daje się pan czasem ponieść emocjom?
Oczywiście. Jesteśmy dużymi chłopcami, więc bywa, że się pokłócimy. Ale to konstruktywna kłótnia. Gdy w tej drużynie ktoś ma do kogoś jakieś pretensje, to siada przy stole i szczerze rozmawia. Nie ukrywamy między sobą nic, dzięki temu atmosfera jest bardzo dobra, nie ma żadnego podziału na grupki, nikt nikogo nie obgaduje za plecami.

Nie irytuje pana, że Norwegia w ogóle nie żyje tymi mistrzostwami?
Trochę tak. Na mundialu w Niemczech było dużo informacji w gazetach, efektowne plakaty zapowiadające tę imprezę. Tu tego na razie nie ma. Może w trakcie turnieju sytuacja się zmieni.