"Zamierzam odebrać Adamkowi mistrzowski pas" - odgrażał się przed walką Gunn, ale nikt nie brał jego słów poważnie. Tak naprawdę swoje pięć minut Amerykanin miał tylko zaraz po wyjściu na ring, podczas prezentacji. Był wtedy w swoim żywiole, zachowywał się jak showman, robił groźne miny, pozdrawiał publiczność i zapewne czuł się wówczas jak filmowy Rocky Balboa.
Potem dał dowód jedynie tego, że nie kłamał, kiedy mówił, że darzy Adamka ogromnym szacunkiem. Raz po raz bił mu pokłony - tak bardzo starał się unikać ciosów w korpus, że momentami jego głowa znajdowała się na wysokości pasa polskiego boksera, co podczas poważnych walk jest raczej rzadkim obrazkiem. A „Góral” obijał ją bezkarnie i bez litości. Zupełnie jakby walił w worek treningowy.
>>>Tak Adamek zlał Gunna i obronił tytuł
Gunn przed walką zapowiadał, że będzie jak kamikaze, ale musi być słaby z historii, bo najwyraźniej nie wiedział, że piloci samobójcy niezależnie od skuteczności swojego ataku musieli zginąć. On tymczasem ginąć nie chciał i robił wszystko, by odwlec egzekucję.
Przypominał nie kamikaze, tylko pancernik „Yamato” obrzucony przez Amerykanów setkami bomb. Gunn nie zatonął, nie padł na ring, bo uratował go sędzia. Po czwartej rundzie, pod koniec której znów nieporadnie zgięty w pół pretendent do tytułu mistrza świata jedynie inkasował ciosy, arbiter uznał, że umiejętności Amerykanina nie dorównują jego odwadze i zakończył walkę.
Pytanie, po co Adamkowi był pojedynek z 35-letnim facetem, który wygląda nie jak zawodowy bokser, tylko barowy zabijaka, i który do tej pory głównie obijał jedynie jeszcze słabszych od siebie rywali? Polak nie miał prawie nic do wygrania. Dużo nie zarobił, bo amerykańskie stacje telewizyjne nie były zainteresowane transmisją tak mało atrakcyjnie zapowiadającej się walki (bukmacherzy szanse na zwycięstwo Amerykanina wycenili na 1:10,5). Z tego też powodu nie wpłynęła ona w żadnym stopniu na popularność „Górala” za oceanem, bo obejrzało ją jedynie kilkanaście tysięcy osób zebranych w Prudential Center, z czego zdecydowaną większość stanowili Polonusi. Prestiż związany z pokonaniem tak marnego boksera jak Gunn też jest mocno wątpliwy.
Cóż jednak Adamek miał robić, skoro nie za bardzo kwapił się do pojedynku z nim żaden z rywali znajdujących się na najwyższych miejscach wśród pretendentów? "To wstyd dla nich. Jaki sens mają te wszystkie rankingi?" - słusznie zastanawiał się Gunn. Tak naprawdę mimo porażki to on jest największym wygranym sobotniego wieczoru w Newark. Wiele osób dostaje po głowie, bo mają pecha i zupełnie za darmo, on tymczasem za 12 ciężkich minut w ringu skasował 30 tys. dol., a do CV może sobie wpisać drugą walkę o zawodowe mistrzostwo świata.
Adamka, który po raz ostatni tak krótką walkę stoczył 5,5 roku temu, teraz czekają kilkudniowe wakacje na plażach Aruby, a potem przygotowania do kolejnej walki. Wiele wskazuje na to, że będzie to rewanż ze Steve’em Cunninghamem, który wczoraj w 12-rundowym pojedynku wyraźnie pokonał na punkty Wayne’a Braithwaite’a. Walka rozegrana na Florydzie była dla Cunninghama pierwszą od grudniowej porażki z Adamkiem, w której Amerykanin trzykrotnie lądował na deskach i stracił na rzecz Polaka swój mistrzowski pas.