Był pan naszą największą medalową nadzieją i nie zawiódł pan. To już pana drugi medal na mistrzostwach świata, który z jest ważniejszy - złoty z Montrealu czy srebrny z Rzymu?

Reklama

Oba bardzo ważne. W Kanadzie nie było Phelpsa, który dziś pokazał, że na razie jest poza zasięgiem. Na tych zawodach znacznie poprawiłem rekord życiowy, to bardzo cieszy. W porównaniu do Montrealu popłynąłem prawie dwie sekundy szybciej.

Jeszcze wczoraj mówił pan, że na tych mistrzostwach najważniejsze jest sprawdzenie nowych technik treningowych. Wyygląda na to, że działają.

Widać, że tak. To dopiero początek długiej drogi, ale miło widzieć, że zmiany przynoszą efekt. Zacząłem trenować dopiero od stycznia, po igrzyskach zrobiłem sobie dłuższą przerwę. Potrzebowałem nowych bodźców, dużo trenowałem na lądzie. Poprawiłem technikę oraz pływanie pod wodą. Do tej pory moim najsłabszym elementem były nawroty. Dziś mam je zdecydowanie lepsze. Przekonałem się, że mam jeszcze duży zapas możliwości. Medal to bardzo przyjemny bonus.

Polska ekipa to prawie sami juniorzy, którzy widzą w panu lidera. Czuł pan presję drużyny?

Nie. Nie nastawiałem się specjalnie na te zawody. Jednak czułem, że ekipa mnie wspiera. W wyścigu nie było Włocha, więc na trybunach miałem chyba najlepszy doping.

Sam wyścig rozegrał pan jak profesor. Do dziesiątego metra przed metą płynął pan na trzecim miejscu, a z Japończykiem Matsudą wygrał pan zaledwie o dziewięć setnych.

W półfinale zobaczyłem, że Matsuda bardzo mocno płynie pierwszą częsć dystansu. W finale postanowiłem płynąć na niego. Phelps był po za zasięgiem. Wiedziałem, że jestem w stanie popłynąć końcówkę szybciej od Japończyka. Udało się. Teraz jestem już dolżalszym zawodnikiem niż kiedyś, więcej myślę o wyścigu.