Menedżer Southampton George Burley na każdym kroku serdecznie się uśmiecha do pana i do Grzegorza Rasiaka. Jesteście jego faworytami?
Może po prostu nie zawodzi się na Polakach. Kiedyś grali tu przecież także Tomek Hajto i Kamil Kosowski. Burley chyba zawsze mnie lubił. Gdy byłem w Górniku Zabrze, mój menedżer wysłał do niego płytę z CD z moimi meczami. Burley powiedział, abym natychmiast do niego przyjeżdżał. Prowadził wtedy Hearts. Przyjechałem tam, potrenowałem, a on po tygodniu odszedł. Powiedział jednak, że jak tylko znajdzie sobie jakiś klub, to mnie ściągnie. I zaraz potem, jak trafił do Southampton, zadzwonił do mnie.

I teraz sadza Białkowskiego na ławce. Jakoś nie chce się pan przypomnieć polskim kibicom.
Burley obiecał mi, że wkrótce zagram. Codziennie, gdy wstaję rano, to marzę o tym, aby wpisano mnie do pierwszej jedenastki na mecz. Wierzę w Burleya, wiem że u tego trenera na pewno będę miał szansę grać. Przecież w poprzednim sezonie był ze mnie bardzo zadowolony. Miałem nawet przedsmak Premiership. Zagrałem przeciwko Newcastle, przy 40 tysiącach widzów. Nie pękłem, bo ja nie boję się żadnego wielkiego nazwiska. Niestety, zerwałem więzadła w kolanie. Dopiero po ośmiu miesiącach byłem w pełni sprawny.

I rozgrzewa pan Kelvina Devisa, bramkarza, którego gdy grał w Sunderlandzie, wyzywano od patałachów.
Słyszałem, że kibice jego klubu wbiegali na murawę i robili mu awanturę, a po meczach ochroniarze eskortowali go od stadionu do samochodu. Jasne, że nie chce tylko go rozgrzewać. Należy mi się miejsce w bramce. Gdyby nie moja kontuzja, byłbym teraz na miejscu Kelvina. W ogóle by go tu nie było. Pocieszam się, że on ma już 31 lat, ja mam 19. Klub inwestuje we mnie, niedawno podpisałem czteroletni kontrakt.

Jakieś pół roku temu Burley powiedział, że wkrótce świat usłyszy o Białkowskim. Jakoś o panu nie słychać.
Co mogę powiedzieć? Wkrótce, wkrótce… Będzie o mnie głośno jak tylko Burley da mi szansę. Jeden z trenerów powiedział mi, że zagram już w meczu z Norwich, ale tak się nie stało. Wierze w siebie, będę pracować jeszcze ciężej.

Myśli pan sobie czasem: skoro Kuszczak może, to i ja mogę?
Tomek jest starszy ode mnie, czekał na swoją szansę i znakomicie ją wykorzystał. Jest w pierwszej reprezentacji, ja w młodzieżowej. Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Jak będę cierpliwy, to mi też się uda. Kiedyś graliśmy z Crystal Palace, stanął naprzeciwko mnie Andrew Johnson, reprezentant Anglii. Zremisowaliśmy 0:0, nogi mi się nie ugięły, bo skoro na treningach strzela mi Grzegorz Rasiak, to człowiek nie boi się nawet reprezentantów Anglii.

Nie żałuje pan, że nie udało się z Legią? Może to pan, a nie Łukasz Fabiański pojechałby na mistrzostwa świata?
Miałem podpisany kontrakt z Legią, gdy miałem 16 lat, ale to była tylko wstępna umowa. Szybko ją rozwiązaliśmy, bo pojawiły się inne oferty. Lepsze nie finansowo, ale sportowo. Przeszedłem do Górnika Zabrze, bo chciałem się ogrywać. W Legii był Artur Boruc, był Krzyształowicz, a ja byłem jeszcze nieopierzony… Gdybym był rezerwowym Legii, co mój menedżer pokazałby Anglikom. Że ładnie siedzę na ławce? Nie żałuję niczego.

I dobrze czuje się pan w Southampton?
Mieszkam z narzeczoną, więc nie narzekam. Mam tu wielu znajomych z Polski, trzymam się Grześkiem i z dwoma Czechami. Jest tu 20 tysięcy Polaków, chwilami jest bardzo swojsko. Gdy był Tomek Hajto i Kamil Kosowski było jeszcze weselej…

Chodziliście do kasyn?
Tomek pomógł mi na początku w wielu ważnych sprawach - załatwić konto w banku, czy telefon komórkowy. W kasynie byłem tylko raz, właśnie z nim. I nie grałem, tylko się patrzyłem. Więcej już nie poszedłem, bo zupełnie mnie tam nie ciągnie. Zresztą, narzeczona mi zabrania.





















Reklama