Inter jest na szczycie Serie A dzięki pana grze i bramkom?
Powiem tylko tyle, że uwielbiam zwyciężać. Nawet jak gram sobie na playstation, to chcę wygrywać. Taki już jestem.

Chyba nie przejął się pan całym tym zamieszaniem związanym z degradacją Juventusu, transferem do Interu i przeprowadzką do Mediolanu?
Byłem zły, że cała drużyna Juve musi płacić za błędy innych. Ale to już przeszłość. Teraz jestem spokojny, skoncentrowany na grze i gra w piłkę znowu jest dla mnie przyjemnością.

Od czasu afery w Juventusie wiele się zmieniło w pana życiu prywatnym?
Tak, jestem teraz tatusiem, dzięki czemu moje życie odmieniło się na lepsze. Każdy dzień przynosi mi coś nowego. To niesamowite. Mój syna nazywa się Maximilian, jest częścią mnie. Nauczyłem się już go przewijać i niańczyć. To wspaniałe widzieć, jak syn rośnie i rozwija się w moich ramionach…

Aż trudno uwierzyć - ten niepokorny Zlatan, gigant z boiska, rozpływa się nad życiem rodzinnym?
Na boisku jestem taki, jaki jestem. Natomiast w życiu prywatnym bardzo spokojny ze mnie człowiek. Nie znoszę ruchliwych i hałaśliwych miast, uwielbiam spędzać wieczory w domu, oglądając film z rodziną. Żadnych nocnych szaleństw!

Mediolan to chyba nie jest odpowiednie miejsce do szukania spokoju.
Początkowo mieszkaliśmy w hotelu i byłem tym wykończony, ale nie łatwo było znaleźć mieszkanie, które spełniałoby nasze wymagania. Lubię spokój, ale wcale nie chcę mieszkać na odludziu, wśród bujnej zieleni. Wręcz przeciwnie - uwielbiam centrum miasta, ale takie, aby można było w nim spać spokojnie.

Turyn był do tego bardziej odpowiedni?
Jeśli chodzi o samo miasto, to na pewno. Jednak jeśli mówimy o klubach, to muszę powiedzieć, że od dziecka byłem kibicem Interu, a nie Juventusu. Gdy się występuje w klubie swoich marzeń, człowiek daje z siebie jeszcze więcej, gra się z większą satysfakcją. Moi koledzy z boiska są znakomici, mam wybitnego trenera, Roberto Manciniego, więc to chyba nie przypadek, że jesteśmy pierwsi w tabeli.

O swoim wkładzie w zwycięstwa Interu niewiele pan mówi…
Na boisku robię, co mogę, nigdy się nie poddaję. Gdybym grał inaczej, nie byłbym Ibrahimoviciem. Żeby dać z siebie jak najwięcej, muszę być sobą. Na boisku kieruję się instynktem. Piłka od zawsze była moim "przyjacielem”. Wiele nauczyli mnie moi koledzy z podwórka, a szczególnie Macedończyk Goran i czarujący niczym Brazylijczyk Bułgar Gagge. Pokazali mi wiele sztuczek, a ja teraz je demonstruję na boiskach Serie A.

Kto jest pana piłkarskim idolem?
Maradona! Bardzo chciałbym grać na neapolitańskim stadionie, tam gdzie występował Diego. Pochodzę z prostej rodziny, tak jak i Maradona. I tak jak Diego zawsze byłem samodzielny. Uwielbiam sam wszystko robić, choć dzisiaj wiem, że czasem warto skorzystać z pomocy bliskich osób.

Czy to znaczy, że na boisku nie jest pan już samolubem?
Lubię mieć los w swoich rękach - wziąć piłkę, przebiegnąć się z nią kawałek i zdobyć bramkę. Czasami jednak podaję piłkę i wychodzą z tego bardzo ładne gole, tak jak ten w meczu z Lazio, strzelony przez Cambiasso.

W meczu z Lazio wrócił stary Ibrahimović? Dostał pan czerwoną kartkę…

Kiedy sędzia gwizdnął i pokazał mi ją, byłem tak zaskoczony, że myślałem, iż to żart. Przecie nic nie zrobiłem! Poczułem się, jakby nagle wszyscy byli przeciwko mnie. Przecież pierwszą żółtą kartkę też dostałem niesłusznie, bo zatrzymałem piłkę ramieniem, a nie - jak sugerował sędzia - ręką. Tę drugą żółtą kartkę dostałem za strzał na bramkę po gwizdku, ale przecież nie strzeliłbym, gdybym usłyszał ten gwizdek, bo zdawałem sobie sprawę, że przez to wylecę z boiska. To przecież nie był mój pierwszy mecz, nie jestem taki naiwnyhellip;

Czuje się pan prześladowany przez sędziów?
Przyznam, że ostatnio zbieram wiele żółtych kartek. Czerwone też się zdarzają, ale to tylko epizody, żadna kampania przeciwko Ibrahimoviciowi. Sędziowie mnie nie prześladują.





























Reklama