Denerwuje się pan przed pierwszymi konkursami sezonu?
Podchodzę do inauguracji ze spokojem. Wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany. Trudno oczywiście powiedzić, jak to wygląda na tle innych zawodników.

To będzie 14. sezon w pańskiej karierze. Ma pan jeszcze ochotę skakać, tułać się po świecie, marznąć?
Lata lecą, na dniach stuknie mi trzydziestka. Na szczęście trójka zawsze była moją szczęśliwą liczbą, więc mogę się tylko cieszyć. Mam kilka celów w tym sezonie: Turniej Czterech Skoczni, mistrzostwa świata w lotach, klasyfikacja generalna Pucharu Świata, ale najważniejszego nikomu nie zdradzę. Powiem po sezonie niezależnie od tego, czy uda się go zrealizować, czy nie. W tym momencie nie chcę nic deklarować. Znów potem we wszystkich gazetach i wiadomościach odtrąbią, że obiecałem to czy tamto. Ja tego nie lubię. Wolę po cichu dążyć do swojego.

Reklama

Przed wami aż 32 konkursy. Sporo?
To 4 miesiące ciągłej pracy i przejazdów. Najbardziej męczące jest właśnie to podróżowanie i czekanie na wieczorne zawody. W zasadzie mało co się wtedy robi, a bezczynność jest niezmiernie męcząca. Do końca wytrwają tylko najmocniejsi. Udało mi się w poprzednim sezonie i mam nadzieję, że w tym będzie podobnie.

Za to dzięki zmianom w kalendarzu po raz pierwszy od niepamiętnych czasów będzie pan obchodził urodziny w domu.
No, bardzo dawno tak się nie złożyło. Raz załapałem się jeszcze na urodziny żony. Iza ma je dzień po mnie, 4 grudnia. A tak to nie miałem takiej okazji. Trzeba będzie coś zorganizować. Trzydziestka w domu to w zasadzie podwójna okazja (śmiech).

Reklama

Do terminarza wracają małe skocznie. Takie obiekty jak w Villach oraz Kranj zawsze zawsze panu odpowiadały.
Mam to kopyto w nogach i na mniejszych obiektach spisuję się lepiej niż na dużych. Choć w ubiegłym sezonie chciałem udowodnić, że na skoczniach mamucich też sobie radzę. I zrobiłem to, wygrywając trzy konkursy w Planicy.

Modyfikowaliście cykl przygotowań?
Wiadomą sprawą jest, że w skokach narciarskich najważniejsza jest dynamika. Wykonujemy więc podobne ćwiczenia. Są one trochę zmieniane, ale tylko pod względem ruchów. Cel pozostaje ten sam. Na przykład odbicia. Robiliśmy je w takim samym kierunku, lecz trochę inaczej, żeby nie powielać zachowań i uniknąć znużenia treningiem.

Pracowaliście tak, żeby nic nie zepsuć od poprzedniej zimy?
To byłoby wbrew psychologii. Trzeba coś robić tak, żeby było dobrze (śmiech). Miałem parę różnych spraw do wykonania. Nurtującym nas cały czas problemem była szybkość na rozbiegu. Próbowaliśmy rozmaitych metod jej poprawienia. Starałem się też wyeliminować pewne niedociągnięcia w locie. To trudne, szczególnie dla mnie, starszego zawodnika. Od iluś lat wykonuję te same ruchy, mam już pewne nawyki. Ale małymi kroczkami udaje mi się zmieniać to i owo. Każdy z nas, nie tylko sportowcy, bezustannie się dokształca, potrzebuje impulsów do rozwoju.

Reklama

Mika Kojonkoski powiedział o panu, że stary mistrz poprawił technikę i tej zimy będzie jeszcze mocniejszy.
Cieszę się, że z ust Miki płyną takie komplementy pod moim adresem. Bardzo go cenię, to jeden z najlepszych trenerów na świecie. Technika się zmienia, bo jest uzależniona od przepisów. FIS modyfikuje regulacje dotyczące wagi, kombinezonów, nart, a my musimy na to reagować. Przed dwoma laty na progu odbijaliśmy się, można powiedzieć, w miejscu. Tak ciągle skacze Jakub Janda. W zeszłym sezonie już to nie wystarczało, należało ukierunkować wybicie bardziej do przodu, by nabrać jeszcze większej szybkości.

Kto będzie pana głównym rywalem?
Jest ich bardzo dużo, nie mogę w tym momencie wymienić jednego czy dwóch zawodników. Są Austriacy Gregor Schlierenzauer, Thomas Morgenstern i Andreas Kofler. Są Norwegowie z Andersem Jacobsenem, Roarem Ljoekelsoeyem i resztą spółki. Są Janne Ahonnen i Matti Hautamaeki z Finlandii. Groźni będą Szwajcarzy Simon Ammann i Andreas Kuettel. Słyszałem, że Czesi i Rosjanie bardzo dobrze skaczą. Może pojawi się jeszcze jakiś młody wilczek, który wyskoczy dopiero w trakcie sezonu? A zapomniałem jeszcze o naszym Kamilu Stochu, który prezentuje się coraz lepiej.

Stoch rzeczywiście może awansować do czołówki?
Tak, skacze bardzo dobrze. Latem udowodnił, że potrafi też wygrywać. Obecnie na treningach spisywał się bardzo dobrze. Może się obudzić i skakać naprawdę bardzo daleko. A jak już wskoczy do czołówki, to będzie mu łatwo o kolejne sukcesy.

A czy swoją szansę występu w Pucharze Świata powinien dostać Klimek Murańka?
On powinien startować w Pucharze Kontynentalnym. Ma ogromny talent, ale to bardzo młody chłopak i naprawdę trzeba go oszczędzać. Austriacy mają takich zawodników kilkunastu, my w zasadzie tylko jego. Może jeszcze Olka Zniszczoła i braci Byrtów, którzy też dobrze skaczą, ale nie są tak forsowani jak Klimek.

Co pan sądzi o przedłużeniu kontraktu z Hannu Lepistoe?
Nie ma się nad czym zastanawiać. To byłoby korzystne posunięcie i dla nas, i dla Polskiego Związku Narciarskiego. Jeśli tylko Hannu się zgodzi. Nie rozmawiałem z nim, bo to jest jego decyzja i nikt za niego jej nie podejmie. Takiego człowieka trzeba u nas zatrzymać.

Czy typowani na trenerów reprezentacji aktualni asystenci Lepistoe Łukasz Kruczek i Zbigniew Klimowski poradziliby już sobie z samodzielnym prowadzeniem kadry?
Wiedzę na pewno już mają. Hannu jednak ma doświadczenie i spokój, które są nam niezbędne. I mimo że jest już w wieku emerytalnym, to przynajmniej ze dwa lata mógłby z nami zostać.

A pan mógłby doczekać z nim do igrzysk w Vancouver?
Może tak być.

To może być dla pana historyczny sezon. Nikt jeszcze nie zdobył pięciu Kryształowych Kul.
Nie myślę o tym. Jest to jeden z celów. Zdobycie Kryształowej Kuli po raz piąty byłoby czymś wspaniałym. Ale będzie to niezwykle trudne zadanie. Wygrać cztery razy to już jest ciężko, a po raz kolejny? Choć z drugiej strony forma, spokój i wytrwałość do końca sezonu i wszystko jest możliwe. Bądźmy szczerzy, jeśli ktoś głęboko w coś wierzy, to idzie do przodu, a nie cofa się.

A pobicie rekordu Mattiego Nykaenena? Brakuje panu ośmiu zwycięstw, by zrównać się ze słynnym Finem.
Powiem szczerze, że czasem jestem rozczarowany pytaniami o te liczby. My Polacy patrzymy tylko na rekordy, liczby, statystyki. Przydałoby się więcej koncentracji nad tym, co się dzieje na bieżąco. Dla mnie ważne jest, by umieć cieszyć się z tego, co się ma w danym momencie. Jak się wygrywa mistrzostwa Polski, to cieszyć się z mistrzostwa Polski. To bardzo ważne, by mimo wielkich sukcesów radować się i doceniać też drobnostki.

Patrzy pan czasem w lustro i mówi do siebie: "Człowieku, jesteś w tych skokach kimś, osiągnąłeś tak wiele"?
Nie, nie miałem takiej chwili. Czasem, gdy patrzę na zdjęcia i widzę swoje zmarszczki, to zdaję sobie sprawę, ile mam lat. To mógłby być jakiś powód do zmartwień. A i jakieś siwe włosy gdzieś by się znalazły. Ale każdy z nas się w pewnym momencie zestarzeje, młodsi nie będziemy. Trzeba się z tym pogodzić.

Sprawy prywatne się układają? Wiadomo, że wtedy łatwiej skupić się na sporcie.
Trudno stwierdzić, że się układają. Szczególnie przez sytuację, jaka nas spotkała niedawno (teść Małysza miał wylew). Jest o wiele lepiej, teść został wybudzony ze śpiączki i przechodzi rehabiliatcję, ale cały czas jest to utrudnienie. Staramy się jakoś sobie radzić.

To może przynajmniej na wywiadówce nasłucha się pan przyjemnych rzeczy o córce.
Zazwyczaj, jak jest wywiadówka, nie ma mnie w domu (śmiech). Ale nie wzywają mnie na spotkania z wychowawczynią, Karolinka jest wzorową uczennicą. Bywam w szkole od czasu do czasu. Jak trzeba, jadę po córę albo - jak ostatnio - zawiozę makulaturę, bo klasa startuje w konkursie, kto nazbiera więcej. Takie zwykłe obowiązki rodzica.