Inwestycje i zyski już dziś liczone są w miliardach dolarów. Sama organizacja pochłonęła około 40 mld w ciągu ostatnich czterech lat - wynika z danych podanych przez amerykański magazyn "Foreign Policy” i brytyjski dziennik "Financial Times”. Dla porównania Ateny w 2004 roku wydały "zaledwie” 16 miliardów. Londyn na igrzyska w 2012 roku planuje przeznaczyć 20 miliardów.
"Organizowanie igrzysk w duchu olimpijskim jest ważne, ale uciekanie od ich komercjalizacji grozi katastrofą" - przekonuje chiński ekspert Fang Fuqian. Pekin o tym wie i teraz czeka na zyski. Zresztą nie tylko Pekin. Na miliardowe wpływy liczy też Międzynarodowy Komitet Olimpisjki, a wraz z nim zagraniczne korporacje zaangażowane w igrzyska. MKOl na imprezach olimpijskich w 2002 i 2004 roku zarobił w sumie 4,2 miliarda. Zyski z Pekinu mają być znacznie większe.
"Nie ma co ukrywać. Chiny nie organizowały tego wszystkiego charytatywnie. Olimpiada od początku miała być po pierwsze okazją do zdobycia jak największej ilości złotych medali, po drugie - jak największych pieniędzy" - przekonuje Zhang, pekiński student. "Nie wchodził w rachubę scenariusz pośredni. W Chinach wszystko musi być największe, wszystko musi mieć rozmach" - dodaje. Podobnie mówią ekonomiści. "Dzisiaj oprócz olimpiady liczą się duże pieniądze" - komentuje Du Wei, wiceszef pekińskiego Olympic Economy Research Institute. "Komitet Olimpijski nie powinien odrzucać komercji" - dodaje.
Raj dla reklamodawców
Opinie Du Wei potwierdzają dane. Olimpiadę w Pekinie transmitowało najwięcej stacji telewizyjnych w historii. Liczba widzów przekroczyła 1,2 mld. Jak wyliczyli ekonomiści pracujący dla koreańskiego Samsunga, prawie 70 proc. dorosłych Chińczyków deklarowało chęć oglądania imprez sportowych. W ten sposób Państwo Środka zdetronizowało - dotąd najbardziej zainteresowane sportem - Włochy (współczynnik fanów sportowego show wynosi we Włoszech 50 proc.). W samych Chinach prawie 850 milionów ludzi oglądało spektakularną inaugurację olimpiady. Miliard ludzi widziało w telewizji przynajmniej jedną imprezę sportową.
W Pekinie i na prowincji, na każdym kroku, można było oglądać obrazki z lokalnych restauracji, jak całe rodziny przypatrują się zdobywającym kolejny złoty medal Chińczykom. Gdy każdy z widzów żywo komentował nawet najbardziej niszową konkurencję, w tle pojawiały się marki kolejnych sponsorów.
Podobnie za oceanem. Gdy Michale Phelps zdobywał swój ósmy złoty medal przed ekranami siedziało 40 milionów Amerykanów. To największa widownia w kategorii "sobotni wieczór” od 1990 roku. Dla reklamodawców, którzy wiedzą, co te liczby znaczą - wszystko jest jasne: w olimpiadę warto inwestować każdą sumę. Zwróci się wielokrotnie.
Przekonała się o tym jedna z największych amerykańskich stacji telewizyjnych - NBC. Jak przyznają jej właściciele, na imprezie uda jej się zarobić rekordową sumę miliarda dolarów. Inni myślą podobnie. W Pekinie każda z szanujących się stacji telewizyjnych miała swoją ekipę, a wcześniej opracowaną kalkulację zysków.
O rekordowych dochodach będzie mógł też mówić właściciel największego chińskiego portalu internetowego w Chinach i zarazem oficjalnego portalu igrzysk: sohu.com. Jeszcze przed rozpoczęciem olimpiady, pod koniec 2007 roku, jego menedżerowie wyliczyli, że zyski w porównaniu z rokiem poprzednim wzrosły o 90 procent. W tym roku trend jest podobny.
Łase na dolary są nie tylko media. Podobnie o pieniądzach myślą zagraniczne korporacje innych branż. General Electric szacuje, że w czasie igrzysk zarobi 1,5 mld dolarów. Podobnie właściciel szwajcarskiej firmy English First, która wygrała kontrakt na szkolenia językowe dla Chińczyków obsługujących olimpiadę.
"Sponsorzy, tacy jak Bank of China, Yili Group, Volkswagen, Adidas, teraz wszyscy inwestują w Chinach" - przekonuje ekonomista z chińskiej National Development and Reform Commission Ding Yuanzhu. "Co więcej, te firmy mają partnerów i podwykonawców. Niezależnie, czy jest to rolnik hodujący krowy i współpracujący z Yili Group, czy analityk PricewaterhouseCoopers robiący audyt dla Bank of China. Olimpiada oddziałuje na wszystkich. Każdy jest na pokładzie" - dodaje.
Zagraniczne i chińskie korporacje czy nawet pracujące na rzecz igrzysk małe firmy, wszyscy w jakiś sposób są związani z olimpiadą - przekonują analitycy. "Zresztą odpowiednie zyski są sygnałem, czy igrzyska udały się, czy nie" - dodają.
Budowniczowie wielkiego Pekinu
Do grona największych beneficjentów igrzysk będą mogli zaliczyć się również właściciele firm budowlanych. Wszyscy ci, którzy jeszcze przed olimpiadą zdobyli kontrakty na budowę nowych stadionów, autostrad czy kolejnych linii pekińskiego metra. Na budowę samych obiektów sportowych - w tym zbudowanych od podstaw stadionu olimpijskiego i stojącego obok niego Aquatics Center - wydano dwa miliardy dolarów. Mniej więcej w tym samym czasie rozbudowano gigantyczny terminal pekińskiego lotniska. Dziś Beijing Capital jest większy od wszystkich pięciu terminali gigantycznego brytyjskiego Heathrow.
Dla firm budujących port lotniczy chińskiej stolicy kontrakty były interesem życia. Tak jak kontraktem życia była opiewająca na miliony dolarów budowa linii ekspresowego pociągu docierającego z centrum miasta do lotniska. Nikt nie żałował na nią pieniędzy. Miała powstać w ciągu dwóch lat i powstała. Dziś z położonej niedaleko centrum stacji Dongzhimen na lotnisko można dojechać w ciągu godziny.
Podobnie z rozbudową metra. Tutaj też nikt nie szczędził pieniędzy. Goście z zagranicy nie mogli przecież zarzucić Chinskiej Republice Ludowej kiepskiej organizacji imprezy. Właśnie dlatego rozbudowa podziemnego systemu przeszła do historii jako najszybsza ekspansja metra w historii. Jeszcze dwa lata temu pięć linii było na papierze. Dziś każda z nich łączy północne, południowe, wschodnie i zachodnie przedmieścia. Dla każdej kupiono nowoczesne klimatyzowane wagony z wmontowanymi ekranami telewizyjnymi, na których można oglądać olimpiadę i powtarzane w kółko otwarcie igrzysk.
Perspektywa ogromnych zysków zaowocowała tym, że rywalizacja przeniosła się ze stadionów w sferę biznesu. O tym, jak dobrą okazją do tego, by się dorobić i zdetronizować rywali właśnie w czasie igrzysk, przekonali się właściciele firmy produkującej popularne w Chinach piwo Tsingtao. Od początku roku zyski firmy, która wcześniej jako jeden ze sponsorów zaangażowała się w imprezę - wzrosły aż o 42 procent. Za sprawą olimpiady przychody przekroczyły astronomiczną sumę ponad 55 mln dolarów. Takie dane pozwoliły browarowi produkującemu Tsingtao wypowiedzieć wojnę biznesowemu przeciwnikowi i największemu w Chinach producentowi piwa - firmie Snow.
Bańka mydlana?
Ale nie dla wszystkich olimpiada była kopalnią złota. O wiele mniej niż planowali zarobią restauratorzy i hotelarze. Megazysków nie zanotują linie lotnicze, które jeszcze niedawno prześcigały się w wymyślaniu promocyjnych ofert lotów do Pekinu. Wszystko przez to, że na olimpiadę przyjechało o wiele mniej turystów niż zakładano.
Na dwa dni przed inauguracją igrzysk bez problemu można było znaleźć bilet lotniczy do stolicy Chin. Tuż przed rozpoczęciem sportowego show w samolotach lecących do Pekinu nawet jedna trzecia miejsc była pusta. Podobnie w hotelach. W ciągu całej olimpiady w ofertach można było przebierać. W wielu hotelach wolna była nawet połowa miejsc, a w recepcji bez większych przeszkód można było targować się o zniżki.
"Wszystko przez propagandę o smogu, tłoku i chaosie" - żalił się jeden z pekińskich hotelarzy. "Gdyby nie ciągłe mówienie o tym, jak to w Pekinie brzydko i niezdrowo, mielibyśmy znacznie więcej chętnych. Zamiast tego musimy schodzić z ceny" - dodaje. Gorzkie żale wylewali sprzedawcy biletów na olimpijskie zawody. "Mam tanie bilety, oferta jest naprawdę nie do przegapienia. Mister kup!" - przekonywał jeden z koników. Jeszcze przed olimpiadą to ja musiałbym go prosić, żeby łaskawie sprzedał bilet. Po kilku dniach igrzysk role odwróciły się. A ilość wolnych miejsc na trybunach spowodowała nawet, że do robienia sztucznego tłoku władze zapędziły chińskich wolontariuszy. Świat nie mógł przecież zobaczyć, że w Pekinie brakuje fanów sportu.
Pesymiści już zdążyli ogłosić, że maszynka do robienia pieniędzy - olimpijski Pekin - jest jak bańka mydlana, która pęknie zaraz po imprezie kończącej igrzyska. Jako dowód podają przykłady: w czasie olimpiady w Seulu tempo wzrostu PKB Korei Południowej wynosiło ponad dziesięć procent rocznie, rok po igrzyskach spadło poniżej sześciu, w Sydney podobnie - z 3,5 do poziomu poniżej dwóch procent. Trend dotyczył Montrealu, Aten, Barcelony. I tym razem ma być tak samo.
Optymiści z takich scenariuszy drwią. "Jeszcze nigdy na żadnej z imprez sportowych nie udało się tyle zarobić" - przekonują. Ich zdaniem Chiny to wyjątkowy przypadek. Olimpiada jest tylko przykładem tego, jak robić pieniądze w państwie, które ma niezaspokojony apetyt na rozwój. Igrzyska stały się mikroświatem, który pokazał, na ile perspektywiczne jest robienie biznesów w Państwie Środka.