ALDONA MARCINIAK: Grand Prix Włoch nie ułożyło się po pana myśli.

ROBERT KUBICA: Miałem bardzo dobry start. Potem walka z Markiem Webberem na 1. i 4. zakręcie zakończyła się uszkodzeniem przedniego skrzydła. Tempo nie był fantastyczne, ale mimo to udało mi się wyprzedzić Sebastiana Vettela. Ze względów bezpieczeństwa parę okrążeń później musieliśmy wymienić nos bolidu. Wreszcie wyciek oleju zmusił mnie do wycofania się.

Reklama

Tu, na Monzy, po raz pierwszy w karierze stał pan na podium. Co się zmieniło przez te trzy lata?

Na pewno wiele rzeczy. Jeśli chodzi o mnie jako kierowcę, to mam kilkadziesiąt tysięcy kilometrów więcej na karku, co daje dużo doświadczenia i wiele plusów. Minusów nie ma, a jeśli już, to bardzo małe. No, może negatywnym czynnikiem jest to, że w tym roku nie idzie nam tak dobrze, jak tego oczekiwaliśmy.

Czyli nie ma nic, czym Formuła 1 pana rozczarowała?

Raczej nie. Oczywiście jest parę rzeczy, które w pewnych momentach były niezrozumiałe albo mnie zdziwiły.

Co na przykład?

Reklama

O tym się nie dyskutuje. To są sprawy, na które nie ma się wpływu.

Powtarza pan, że z tego trudnego roku można wiele wynieść. Co konkretnie?

Można się sporo nauczyć, przekonać, jak ważna jest praca z zespołem. W pewnym sensie ten sezon wyszedł nam kompletnie odwrotnie do ubiegłorocznego. Sądzę, że teraz team jest bardziej zmotywowany niż rok temu, choć walczymy o zupełnie inne rzeczy. Sierpień i wrzesień 2008 roku były kluczowe, aby utrzymać szansę na mistrzostwo. W tym roku wiadomo już, że BMW się wycofuje, jesteśmy daleko, a jednak w tegoroczny bolid wkłada się dużo pracy, dużo więcej niż w ubiegłym roku.

Która sytuacja była trudniejsza - ta sprzed roku, gdy bolid był szybszy i przy innych priorytetach można było osiągnąć znacznie więcej, czy z tego, gdy niemal od początku sukcesem były jakiekolwiek punkty?

Sądzę, że sytuacja z ubiegłego roku była bardziej frustrująca, chociaż w tym na pewno też nie jest łatwo. Nasz bolid nie sprawuje się tak, jak byśmy chcieli, nie jesteśmy, a przynajmniej nie byliśmy, wystarczająco szybcy. W ostatnim sezonie było dokładnie odwrotnie. Byliśmy bardzo konkurencyjni, ale jednak czegoś zabrakło. To było gorsze.

Ten sezon dobitnie pokazuje, jak wiele zależy od samochodu. Układ sił bardzo się zmienił.

Ogólnie w tym roku jest trudno, bo cała stawka jest bardzo wyrównana. Dlatego widzimy duże wahania formy. Niektóre wyścigi zostały zdominowane przed Red Bulla, Brawna albo McLarena, a w innym grand prix szybkie było Force India. To dlatego, że różnice są bardzo małe. Nowy regulamin daje duże pole do popisu, jeśli chodzi o udoskonalanie samochodów. I jeśli akurat dany zespół przywiezie coś nowego na tor, ma na przykład inny plan dostarczania tych części, karty tasują się szybko i wyraźnie. Te małe różnice też pomagają. Dawniej dwie, trzy dziesiąte sekundy mogły nie dać nic, teraz można przeskoczyć o trzy rzędy na starcie, a to stawia w zupełnie innej sytuacji w wyścigu. Także jest to trochę zwariowany sezon, bardzo dobry, może nie jeśli chodzi o same wyścigi, ale o widowisko. Miejmy nadzieję, że my będziemy w stanie zawalczyć w ostatnich grand prix.

Te dwie, trzy dziesiąte brzmią kuriozalnie. Ile to może być na pięciokilometrowym okrążeniu?

I mało, i dużo. Może metr, nie wiem.

W innych sportach, jeśli jesteś dobry, prędzej czy później uzyskasz adekwatny wynik. W Formule 1 możesz być najlepszy na świecie i zamykać tyły.

No tak, to prawda. Niestety jest to mit nie do obalenia. Niektórzy twierdzą, że w F1 wszystko zależy od bolidu, ale ja mogę odbić piłeczkę, mówiąc, że gdyby tak było, to nie mielibyśmy takiego kierowcy, który jechał w ostatnich dwóch wyścigach (Kubica odwołuje się do fatalnych występów Luki Badoera, który w Walencji i Belgii zastąpił w Ferrari Felipe Massę - red.). Czyli nie wszystko zależy od bolidu. Gdyby tak było, zespoły nie walczyłyby ze sobą o danego kierowcę, tylko brałyby pierwszego lepszego, bo i tak wszystko zależałoby od samochodu.

Ale może przykład Badoera pokazuje po prostu, że są kierowcy wolni i szybcy i dla tych pierwszych nie ma miejsca w Formule 1?

No tak, ale jednak między kierowcami w padoku też są różnice. Oczywiście, jeśli dany bolid ma przewagę pół sekundy nad innymi, to większość zawodników z tej stawki tym autem by wygrywała. Ale jeśli walczymy później o setne czy dziesiąte sekundy, jeśli jest się w środku stawki albo na granicy miejsca na podium lub zwycięstwa, to rola kierowcy jest bardzo duża.

Ostatecznie Formuła 1 przy tylu rzeczach, na które kierowca nie ma wpływu, musi był z jego punktu widzenia sportem bardzo trudnym...

Jest sportem bardzo zespołowym.

Co sprawia, że warto się ścigać?

Warto, ponieważ ściga się z najlepszymi kierowcami w najlepszych mistrzostwach na świecie. To jak dla piłkarza gra w finale Ligi Mistrzów. W tym finale wychodzi na boisko 22 piłkarzy, tu mamy 20 kierowców. Oczywiście nie jest to dokładnie to samo, przechodzi się przecież inną drogę. To nie jest tak, że w wyścigach jest tylko Formuła 1, GP 2 i Formuła 3, tych kierowców jest bardzo dużo. I tak naprawdę walka, droga zawodnika zaczyna się już od kartingu, od bardzo młodego wieku. Dostanie się do Formuły 1 jest ukoronowaniem tych lat pracy.

Zbliża się powoli koniec pana startów w BMW Sauber. Jaki był najlepszy i najgorszy moment tego etapu pana kariery?

Najlepszy był sezon 2006, najgorszy 2007. Najmilej wspominam szczególnie początek 2006 roku, gdy byłem kierowcą testowym. I to mimo że praktycznie ciągle byłem na wyścigach albo na testach, nie bywałem tak naprawdę w domu, miałem zero odpoczynku i najwięcej czasu spędzałem w podróżach. A trudnych momentów było sporo. Szczególnie początek roku 2007 nie był łatwy.

Co może pan teraz powiedzieć o swojej przyszłości w Formule 1?

Mogę powiedzieć wiele rzeczy, ale prawda jest jedna: dziś nie wiem, gdzie będę się ścigać. W najbliższym czasie parę rzeczy może się rozwiązać. Każdy chciałby, żeby to nastąpiło jak najszybciej. Zawsze jest lepiej wiedzieć, co będzie się robiło w przyszłości.

Czy jest jakieś ziarno prawdy w tym, o czym pisały włoskie media, że na Monzy mógł pan pojechać w Ferrari?

Sądzę, że byłem brany pod uwagę.

W brytyjskiej prasie swego czasu pojawił się taki artykuł, w którym chwalono pana za profesjonalizm i urodę, bo to kobieta pisała...

O kurczę...

Ale zarzuciła panu brak ducha zespołowego. Opierała się na pana słowach o potencjalnym koledze z zespołu: że nie ma znaczenia czy to Nick, czy Nico.

Jeśli o tym, jak współpracuję z zespołem, wnioskowała na podstawie wypowiedzi, że jest mi obojętne, z kim będę się ścigał, to nie miała za dużo informacji na poparcie swojej tezy.

A czym według pana powinna się przejawiać ta zespołowość?

Wszyscy pracują na wspólne konto. Im lepszą pracę ja wykonam, tym lepiej dla mojej ekipy i dla mnie, i na odwrót. A wracając do mojego kolegi z zespołu, to wiadomo, że w Formule 1 we dwójkę się ścigamy i we dwójkę pracujemy dla teamu. Więc im lepiej będzie się spisywać mój partner, tym lepiej też dla mnie, jeśli chodzi o rozwój bolidu i poprawę jego osiągów.

Można odnieść wrażenie, że robi pan głównie te rzeczy, które sprawiają panu przyjemność: ściganie, zespół kartingowy, karty, kręgle. Jest pan jednym z tych szczęściarzy?

Jestem szczęściarzem, ponieważ wykonuję pracę, którą kocham, jeżdżę, ścigam się. Dzielę pasję, hobby razem z pracą i to najlepsza mieszanka, jaka mogła mi się przytrafić.