Po zwycięstwie w spotkaniu numer pięć i zmniejszeniu strat w serii play off do 2-3 trener Nuggets Michael Malone przyznał: "Pewnie niewiele to zmienia, bo i tak większość nadal nas skreśla. Nam to pasuje, a najważniejsze, że my nie rezygnujemy".
Jego słowa znalazły potwierdzenie w dwóch kolejnych potyczkach na parkiecie w zamkniętym ośrodku Disney World pod Orlando na Florydzie, gdzie bez publiczności odbywają się wszystkie mecze sezonu wznowionego w lipcu, po czteromiesięcznej przerwie spowodowanej koronawirusem.
W szóstym meczu Nuggets odrobili 19-punktową stratę i doprowadzili do decydującej rozgrywki. We wtorek od początku przebieg spotkania był wyrównany, choć z lekką przewagą Clippers. Ekipa z Denver skruszyła opór rywali szybciej niż we wcześniejszych pojedynkach, bo już na początku trzeciej odsłony. Zdobyła wtedy osiem punktów z rzędu, po rzucie "za trzy" Jeramiego Granta wyszła 62:61 i prowadzenia nie oddała już do końcowej syreny. W czwartej kwarcie jej przewaga sięgnęła nawet 20 "oczek".
W szeregach Nuggets, którzy w finale konferencji zagrają po raz pierwszy od 11 lat, skutecznością błysnął Kanadyjczyk Jamal Murray, uzyskując 40 punktów. Serbski środkowy Nikola Jokic zaliczył tzw. triple-double - 16 pkt, 22 zbiórki i 13 asyst.
"Powiedziałem przed meczem trenerowi, że dostanie ode mnie urodzinowy prezent. Bardzo oczekiwany, ale i niespodziewany" - wspomniał Jokic, nawiązując do przypadających we wtorek 49. urodzin Malone'a.
W poprzedniej, pierwszej rundzie play off Nuggets także przegrywali z Utah Jazz już 1-3, by zwyciężyć w trzech kolejnych meczach. Łącznie z rzędu triumfowali już w sześciu, z których każde mogło oznaczać ich pożegnanie z rozgrywkami. W historii NBA to pierwszy taki przypadek.
W innych zawodowych ligach w USA podobnego wyczynu dokonały tylko dwa zespoły - bassebaliści Kansas City Royals w 1985 roku i hokeiści Minnesoty Wild w 2003.
W finale konferencji rywalem Nuggets będą faworyzowani Los Angeles Lakers z LeBronem Jamesem. "Dobrze byłoby znowu wszystkich uciszyć. Niesamowite uczucie" - podkreślił Murray.
Clippers liczyli na więcej, co przyznał po meczu ich trener Glenn "Doc" Rivers. "Na pewno nie spełniliśmy naszych oczekiwań. Zawiedliśmy" - przyznał.
Wzmocnieni przed sezonem dwoma gwiazdami - Kawhi Leonardem i Paulem George'em - byli jednym z głównych faworytów rozgrywek, a nie udało się nawet po raz pierwszy w 50-letniej historii klubu zakwalifikować do finału konferencji.
"Jako trener biorę za to odpowiedzialność. Boli, że nie wykorzystaliśmy wielu szans, by tę rywalizację zakończyć zwycięsko. W decydujących fragmentach rywale grali jednak razem, a my nie" - ocenił Rivers.
W jego drużynie we wtorek wyróżnił się rezerwowy Montrezl Harrell - 20 pkt. Gwiazdorzy - Leonard i George - łącznie uzbierali 24 pkt.
Początek finału na Zachodzie - w piątek. Ruszyła już decydująca batalia o prymat na Wschodzie - Miami Heat w pierwszym meczu pokonali po dogrywce Boston Celtics 117:114.
"Celtowie" czwartą kwartę rozpoczęli przy 14-punktowym prowadzeniu, które jednak oddali 22 sekundy przed końcową syreną po "trójce" Jimmy'ego Butlera. Jednym wolnym Jayson Tatum doprowadził jednak do remisu 106:106 i dogrywki.
W jej wyrównanym przebiegu decydująca okazała się akcja 2+1 Butlera, a wynik z linii rzutów wolnych ustalił Bam Adebayo, który wcześniej zaliczył ważny blok na Tatumie.
Adebayo, który uzyskał 18 pkt, miał sześć zbiórek i dziewięć asyst, chwalili wszyscy. "To był jego dzień" - powiedział trener Heat Erik Spoelstra, a Butler dodał: "Wykradł nam tą wygraną".
Najskuteczniejszy wśród zwycięzców był jednak Słoweniec Goran Dragic z 29 pkt.
Tatum był liderem Celtics - 30 pkt i 14 zbiórek. 26 pkt dodał Marcus Smart.