Trzynasta impreza IAAF, która od 27 sierpnia do 4 września odbywała się w Daegu, z wielu powodów przejdzie do historii. Jedną z nich są porażki faworytów w kilkunastu konkurencjach oraz gorsze niż w poprzednich mistrzostwach rezultaty.
Przed dwoma laty w Berlinie padły trzy rekordy świata: dwa ustanowił jamajski sprinter Usain Bolt, a jeden Anita Włodarczyk (Skra Warszawa) w rzucie młotem. Jeszcze lepiej było w 1993 roku, kiedy w Stuttgarcie na listy najlepszych wyników wszech czasów wpisało się aż pięcioro lekkoatletów.
Jednym z powodów, dla których tym razem przedstawiciele Królowej Sportu wypadli słabiej mogą być wzmożone kontrole antydopingowe. Trzy tygodnie przed 13. mistrzostwami IAAF ogłosiło, że wszyscy startujący w Korei zawodnicy zostaną przebadani na obecność niedozwolonych środków w organizmie. Od każdego pobrano krew i teraz wszyscy czekają na wyniki.
"Na pewno mogło to mieć wpływ na uzyskiwane rezultaty. Przed igrzyskami w Londynie będą znane wyniki wszystkich badań. U niektórych uczestników zawodów w Daegu pojawił się strach, to było widoczne" - powiedział prezes PZLA Jerzy Skucha.
Helmut Digel, członek Rady IAAF, obserwował dziesięć z trzynastu mistrzostw świata i również zauważył słabszą postawę lekkoatletów.
"Poziom się obniżył, co nie znaczy, że nie było wspaniałych pojedynków. Nie zawsze chodzi o to, by podziwiać rekordy świata, czasem spektakl może być dobry i bez nich" - podkreślił niemiecki działacz.
Z 43 indywidualnych konkurencji jakie były w programie mistrzostw, tylko w szesnastu zawodnicy osiągnęli wyniki lepsze od tych sprzed dwóch lat. W biegach na 400 m przez płotki mężczyzn i 1500 m kobiet zwycięzcy uzyskali najgorsze w historii czasy.
Słabsze rezultaty w sprincie tłumaczyć można także wprowadzeniem nowej zasady - dyskwalifikacji zawodnika od razu po pierwszym falstarcie. Lekkoatleci boją się teraz ryzykować, bowiem pomyłka oznacza wykluczenie z dalszej rywalizacji.