To była po raz kolejny walka dobra ze złem. Bolt to idol, wielka gwiazda, król sprintu. Gatlin - dopingowicz, banita. Był dwukrotnie zawieszony za stosowanie niedozwolonych środków, wracał... jeszcze szybszy. Trudno jest lekkoatletycznym fanom uwierzyć w to, że jest całkiem "czysty".

Reklama

Bolt do Londynu nie przyjechał w najwyższej formie, ale to dla ludzi nie ma znaczenia. On już nie jest sprinterem. Od lat jest po prostu showmanem i w tej roli sprawdza się w stu procentach. Oczywiście przemawiały za nim także wyniki – rekordy świata na 100 i 200 m, osiem złotych medali igrzysk, jedenaście tytułów mistrza świata.

Jamajczyk (21 sierpnia skończy 31 lat) był niepokonany na tym dystansie na wielkich imprezach od igrzysk w Pekinie w 2008 roku. Wyjątkiem był finał MŚ w Daegu w 2011 roku, gdzie został zdyskwalifikowany z powodu falstartu. W sobotę wywalczył 14. medal imprezy tej rangi, ale...

Wszyscy oczekiwali, że w Londynie znowu wygra. Na zakończenie. Bo to przecież jego ostatni indywidualny bieg w karierze. Analizując jednak jego tegoroczne wyniki – szanse miał niewielkie. Zresztą słabo prezentował się także w eliminacjach i półfinale. Nikt jednak nie chciał w to uwierzyć – Bolt musi wygrać. Inny scenariusz był nie do zaakceptowania.

Stadion Olimpijski był zapełniony po brzegi. A najlepiej sprzedawały się flagi... Jamajki. Kupowali je wszyscy - bez względu na narodowość. Bo dzisiaj wszyscy byli Jamajczykami.

Organizatorzy też wyszli mu naprzeciw. Zaprezentowali go przed finałem jako ostatniego. Oczywiście tradycyjnie Bolt zrobił show. Do komendy "na miejsca" się bawił, uśmiechał, robił miny. Do tego przyzwyczaił przez lata.

Padł strzał startera. Bolt wyszedł z bloków jako ostatni – po raz kolejny. Gonił. Z każdym metrem zbliżał się do Gatlina, ale tym razem na mecie pierwszy był Gatlin - 9,92 to jego najlepszy wynik w sezonie. Jamajczyk był dopiero trzeci - 9,95, ale też w tym roku wcześniej tak szybko nie biegał. Do drugiego Amerykanina Christiana Colemana stracił 0,01.

Reklama

Gdy wyniki pokazały się na telebimie przez stadion przebiegło długie buczenie. Kibice nie byli w stanie zaakceptować takiego rozstrzygnięcia. Po chwili zaczęli skandować: "Usain Bolt, Usain Bolt".

Gatlin usiadł na bieżni i popłynęły łzy, później szybko zniknął. Na 100 m w MŚ triumfował już... 12 lat temu. Przez niedozwolone wspomagania stracił później tytuł, podobnie jak zwycięstwo na 200 m. Wygrywając w wieku 35 lat został najstarszym w historii mistrzem globu na najkrótszym dystansie.

Tymczasem Bolt zaczął rundę honorową, niczym wielki bohater. Ostatnią po biegu indywidualnym. Podziękował kibicom, jakby mówiąc: "doceniam was". Fotoreporterzy pobiegli za nim.

To było jego święto, jego wieczór i przegrana nie miała znaczenia. Wskoczył na trybuny, gdzie byli jego najbliżsi. Uklęknął jeszcze raz na mecie, pocałował bieżnię, zrobił słynną "błyskawicę". Stadion szalał, a on uczynił kolejny ładny gest – wziął brytyjską flagę. To dowód, że w Londynie czuje się naprawdę dobrze.

Sen Bolta się kończy... Wystąpi jeszcze tylko raz – w sobotę pobiegnie w sztafecie 4x100 m. Wtedy ostatecznie zakończy się w lekkoatletyce rozdział "Usain Bolt - najszybszy człowiek świata". Zacznie się nowy. Ale na razie bohaterów jego formatu na horyzoncie nie widać.