Niewątpliwie piątkowy mecz zasługiwał ze wszech miar na miano "hitu" kolejki. Liderująca Wisła przystępowała do spotkania z przewagą siedmiu punktów nad trzecią w tabeli Legią. I niewątpliwie celem podopiecznych trenera Macieja Skorży było powiększenie tej różnicy do 10 "oczek". W bardziej "podbramkowej" sytuacji znajdowali się legioniści - powinni zwyciężyć, by nie tracić dystansu do rywala w walce o tytuł. Legia na wyjeździe nie wygrała w lidze z Wisłą od 12 lat, tyle, że w piątek krakowianie nie mogli liczyć na atut własnego boiska, choć byli gospodarzem.

Reklama

W drużynie gości brakowało w piątek dwóch napastników - Bartłomieja Grzelaka i Marcina Mięciela; trener Skrorża nie mógł skorzystać z obrońcy Arkadiusza Głowackiego i pomocnika Radosława Sobolewskiego. Piłkarze Legii jadąc na mecz uczestniczyli w czwartkowej mszy świętej odprawionej na Jasnej Górze w intencji zmarłego współwłaściciela klubu, Jana Wejcherta.

Widocznie piłkarze obu zespołów odczuwali presję, bowiem sporo w pierwszych minutach było niecelnych podań i nerwowości. Pierwsi otrząsnęli się z tego gospodarze i w 9 minucie mogli prowadzić, gdyby Paweł Brożek z kilku metrów zamiast w słupek trafił do siatki. Legioniści odpowiedzieli strzałem głową Piotra Gizy obronionym przez krakowskiego bramkarza. Przełomowa okazała się zmiana dokonana z koniczności przez trenera Legii w 33 minucie. Kontuzjowanego Sebastiana Szałachowskiego zastąpił Miroslav Radović i kilkadziesiąt sekund później pokonał Mariusza Pawełka w sytuacji sam na sam.

Od początku drugiej połowy gospodarze zaatakowali i po 9 minutach byli bliscy wyrównania. Po płaskim uderzeniu Andraża Kirma piłkę niemal z bramki Legii wybił Inaki Astiz. Maciej Skorża nerwowo poganiał swoich piłkarzy, a momentami zakrywał twarz. Zamarł, kiedy w 67 minucie Mariusz Jop pozwolił się ograć Takesure Chinyamie przed własnym polem karnym, jednak strzał napastnika gości był niecelny. "Wymarzoną" okazję do wyrównania miał chwilę później Patryk Małecki. Przejął piłke odbitą przez bramkarza po silnym uderzeniu Tomasa Jirsaka, ale mając przed sobą pustą bramkę nie trafił do niej. Ostatni kwadrans przyniósł dominację krakowian. Legioniści dali się zepchnąć pod swoje pole karne. Nie pozwolili jednak sobie strzelić gola i tym samym po 12 latach pokonali w lidze na wyjeździe Wisłę.

Reklama

czytaj dalej



Legia nadal w grze

Reklama

Trwa więc walka o tytuł mistrza Polski, który zagra w eliminacjach Ligi Mistrzów. W obecnej edycji zakończyły się one katastrofą (Wisła została wyeliminowana przez estońską Levadię Tallin), ale w nowej formule europejskich pucharów przedstawicielowi naszej federacji jest łatwiej awansować do elitarnych rozgrywek niż do tej pory. A tam czekają wielkie pieniądze - w najgorszym przypadku 8 mln euro, czyli niemal tyle, ile wynoszą budżety najbogatszych polskich klubów.

Mecz Wisły z Legią był nie tylko konfrontacją Pawła Brożka z Janem Muchą, Radosława Sobolewskiego z Maciejem Iwańskim i Mariusza Pawełka z Takesurem Chinyamą. To był także pojedynek właścicieli klubów - Tele-Foniki z Grupą ITI. Oni, podobnie jak ich piłkarze, rywalizują od lat.

Na razie zdecydowanie górą jest Bugusław Cupiał, właściciel Wisły. Odkąd w 1998 r. przejął podupadły wówczas klub, Biała Gwiazda zdobyła mistrzostwo Polski aż siedem razy (wcześniej miała ich na swoim koncie tylko pięć). Cztery z tych tytułów zdobyła w rywalizacji z Legią już po przejęciu jej przez ITI. Właściciele warszawskiego klubu wygrali z Cupiałem tylko raz - w 2006 r.

Będzie zmiana warty?

Niewykluczone, że niedługo może się to zmienić. Tele-Fonika, największy w Europie Środkowo-Wschodniej producent kabli, przeżywa ostatnio spore problemy. Po latach prosperity, której szczyt przypadł na 2008 rok (przychody ze sprzedaży wyniosły wówczas 5 mld zł), teraz przyszła bessa. Liczba zamówień drastycznie spadła, pod koniec ubiegłego roku firma ograniczyła produkcję o 30 proc. i zwolniła 1/5 załogi - około 900 osób. Według niektórych analityków w ogóle nie wiadomo, czy imperium Cupiała przetrwa.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że właściciel Wisły Kraków bardzo ograniczył wydatki na drużynę. Klub jest zadłużony względem Tele-Foniki na 80 mln zł, i to mimo że sprzedaż czołowych zawodników z Maciejem Żurawskim na czele przyniosła kilka milionów euro. Przed obecnym sezonem, choć wiślacy rywalizowali o Ligę Mistrzów, nie pokuszono się o żadne drogie transfery.

A w tym sezonie przychody klubu będą mniejsze niż do tej pory. Wstępne szacunki wskazują, że spadną o 6 - 8 mln zł. "Powoduje to oczywiście remont naszego stadionu. Skutkuje on drastycznym spadkiem przychodów ze sprzedaży biletów, a także kosztami, jakie musimy ponosić w związku z wynajmem stadionu w Sosnowcu" - wyjaśnia Ochalik.

czytaj dalej



Cierpliwość ma granice

Kłopoty Wisły to szansa dla Legii. Interesy Grupy ITI idą znacznie lepiej niż Tele-Foniki. W ubiegłym roku koncern zanotował ponad 40-procentowy wzrost dochodów. Straty przynosi za to Legia. W ubiegłym sezonie wyniosły one 32,7 mln zł. Łączne zadłużenie sportowej spółki akcyjnej wobec ITI przekroczyło już dawno 100 mln zł i według raportu firmy Ernst & Young jest o 3,5 razy większe niż majątek klubu.

Między innymi z tego powodu Legii szczególnie zależy na zdobyciu w tym roku tytułu mistrzowskiego, bowiem na przełomie maja i czerwca otwarte zostaną trzy nowe trybuny stadionu. Konflikt zarządu z najbardziej zagorzałymi kibicami wydaje się nie mieć końca, jedyną nadzieją na zwiększenie przychodów spółki jest więc zapełnienie 26-tysięcznej widowni przez nową publiczność. A tę może przyciągnąć jedynie sukces sportowy.

W środowisku krąży pogłoska o tym, że porażka z Wisłą może mieć bardzo poważne konsekwencje dla trenera Jana Urbana, którego pozycja w klubie jest ponoć niezbyt mocna. "Byliśmy już w takiej sytuacji i zdobyliśmy wicemistrzostwo oraz puchar kraju i był to udany sezon. Teraz cierpliwość klubu na pewno nie będzie taka sama, ale to nie moja sprawa".

"Ktoś decydował o tym, żeby mnie zatrudnić i zdecyduje o tym, żeby mnie zwolnić. Nie będę sobie zaprzątał tym głowy, bo świat się nie kończy na piłce" - mówi Urban.