Z medialnością polskich ligowców jest nieciekawie. Ci, którzy zawsze intrygowali prasę oraz telewizję, ułatwiali pracę dziennikarzom, a kibiców elektryzowali swoimi wypowiedziami i zachowaniem, wpływając na atrakcyjność ligi, albo już dawno wyjechali za granicę albo są u schyłku kariery. A ci, którzy zostali, nie są w stanie wypełnić luki. Brakuje im charyzmy. Albo po prostu im się nie chce. "Statystyczny polski piłkarz nie ma zbyt szerokich zainteresowań, nie czyta książek, nie wychodzi poza schemat ligowego kopacza. Jego życie ogranicza się do treningów i absolutnie przeciętnych rozrywek. Dlatego nie ma zbyt wiele do powiedzenia" - uważa Konrad Pudło, szef firmy Pentagon Research, który prowadził szkolenia medialne dla kilku klubów ekstraklasy. "A jak ktoś nie ma nic ciekawego do powiedzenia, jak korzysta z utartych formułek, jak odbiorca ma wrażenie, że już to słyszał od piłkarzy X, Y i Z i coś tu zalatuje sztampą, to ten ktoś nie wypromuje ani siebie, ani klubu".

Reklama

I coraz więcej klubów zdaje sobie z tego sprawę. Żaden sponsor tytularny ligi (bo takiego zresztą nie ma), nie musi im tego narzucać. Ekstraklasa i Canal+ sugerują, pouczają, mówią że warto by część z tych milionów, jakie kluby dostają z tytułu praw telewizyjnych, zainwestować w coś, co może się zwrócić w przyszłości, ale nie zapisują tego w umowie. "Nawet i bez tego na mniejsze i większe szkolenia we własnym zakresie zdecydowała się ponad połowa klubów ekstraklasy" - przekonuje Pudło.

Na Zachodzie to standard, który wszedł w życie pod koniec lat 90. Każdy nowy piłkarz włoskiej Bolognii czy hiszpańskiego Albacete musi przejść najpierw szkolenie medialne. Oczywiście, uczą go, żeby nie obrażać sponsorów i nie mówić, że król Hiszpanii jest zły, a premier dobry. Nawet jeśli piłkarz naprawdę tak myśli. Należy być poprawnym - owszem, ale przy okazji gracz uczy się też, aby mówić o tym ciekawie. W niemieckiej szkole trenerów w Kolonii nawet przyszli szkoleniowcy mają tego typu szkolenia. "Mieliśmy zajęcia z psychologii, retoryki czy monologu przed kamerą" - powiedział Dariusz Pasieka.

Polscy działacze zaczynają bywać na salonach i na konferencjach organizowanych przez UEFA. Wiedzą mniej więcej jak działy PR organizuje się w Niemczech czy Hiszpanii. Bez żadnej sugestii sponsorów wiele klubów ekstraklasy zatrudniło dyrektorów ds. marketingu z prawdziwego zdarzenia. A ci sami najlepiej wiedzą, że we Włoszech, w Niemczech czy Hiszpanii nudziarze, jeśli w piłkę grają tak sobie, są przez media ignorowani. Tylko ci, którzy są bardzo dobrymi piłkarzami, nie muszą (i najczęściej nie chcą) się wysilać - i pozwalają sobie na szablony, rutynę oraz bełkot przed kamerą. Jak boiskowy średniak chce zaistnieć albo przynajmniej do siebie nie zniechęcić, musi się popisać czymś poza boiskiem.

czytaj dalej



Oczywiście to tyczy się 90 proc. polskich piłkarzy. "Większość z nich to medialni amatorzy, którzy mogą przez to sprawiać wrażenie, że grają w amatorskich klubach" - zauważa Pudło. A ponieważ żaden z 16 klubów polskiej ekstraklasy nie uważa się za amatorski, wszystkie starają się na swój sposób jakoś z brakiem ogłady wśród piłkarzy walczyć. Kilka miesięcy temu gruntowe szkolenie z zakresu zachowania przed kamerami i kontaktów z mediami przeszli piłkarze Ruchu Chorzów i Polonii Bytom. "Zależy nam na budowaniu pozytywnego wizerunku klubu, a od tego są między innymi medialni piłkarze" - powiedział dyrektor ds. marketingu w Polonii Marek Pieniążek.

Reklama

"Piłkarze przed kamerami są jak frontmeni, to z nimi potencjalni sponsorzy kojarzą klub. Podobny status mają ładne sekretarki albo asystentki prezesa w dużych firmach, którzy przychodzą na spotkania z klientami" - śmieje się Pudło.

Szkoleń medialnych będzie w klubach ekstraklasy coraz więcej. Jednym z powodów są coraz popularniejsze telewizje klubowe. Widać to najbardziej na przykładzie Lecha Poznań. Klubowa kamera jest wszędzie - w szatniach, przy boisku, na treningu, w klubowych korytarzach, w gabinecie prezesa, nawet w łazience. Piłkarze czasami czują się jak w programie "Big Brother". "Żeby korzystnie wypaść przed kamerą i przyciągnąć kibica, muszą się szkolić. Dlatego w najbliższym czasie planujemy dodatkowe zajęcia z zachowania przed kamerą i kontaktu z mediami. To ma znaczenie również dla naszych sponsorów" - podkreśla w rozmowie z DGP dyrektor ds. marketingu w Lechu Michał Lipczyński.

Poznańskiemu klubowi zależy, aby zakończyć szkolenia jeszcze przed powrotem na pełny stadion przy Bułgarskiej. Czyli do jesieni piłkarze Lecha powinni być medialnymi zwierzętami. "No, na pewno nie milczkami" - śmieje się Lipczyński. "Ile to będzie nas w sumie kosztować? Zależy. Od 5 do 50 tysięcy złotych".

Czego konkretnie może piłkarz nauczyć się na takim szkoleniu? "Począwszy od poprawnego stosowania języka polskiego, bo jak się okazuje, to wcale nie jest takie łatwe, poprzez płynność wypowiedzi, odpowiednie intonowanie, umiejętność nawiązania tematu, prowadzenia wątku czy przekazania śmiesznej historyjki" - twierdzi Pudło. "To trochę jak z przedwojennym wychowywaniem panien z dobrego domu".

czytaj dalej



Różnie bywa jednak z przykładaniem się piłkarzy do zajęć ze szkoleniowcami. Lipczyński twierdzi, że do tej pory przykładali się wszyscy. Piłkarze Polonii Bytom oczywiście twierdzą tak samo. Zagłębia Lubin też. A piłkarze GKS Bełchatów to już podobno retorzy. Wciąż wymyka im się "rywal był trudny, ale daliśmy z siebie wszystko", ale wkrótce "na pewno" pozbędą się wszystkich starych naleciałości. "Ze swojego doświadczenia wiem jednak, że to wcale tak nie jest. Generalnie im lepszy piłkarz, tym bardziej się przykłada, zależy mu. Imponujący pod tym względem są przede wszystkim młodzi i ambitny, na przykład Maciej Sadlok. Reszta nie chce podchodzić do kamery, patrzy na zegarek i czeka na koniec zajęć" - mówi Pudło.

Istnieje również obawa, że tego typu szkolenia za bardzo "ucywilizują" naszych ligowców - będą uważać na każde swoje słowo, zanim wyjdą do kamery w przerwie meczu, to najpierw się uczeszą i poprawią kołnierzyk albo zaczną naprawdę profesjonalnie unikać trudnych pytań. Niczym politycy. Bo tego też się uczyli. Między innymi na szkoleniach organizowanych przez Orange. "Wtedy to mogły być typowe szkolenia PR-owe. Teraz zawodnicy uczą się czego innego. Na dłuższą metę takie taktyki polityczne są nieopłacalne, bo dziennikarze dadzą sobie spokój z piłkarzami, którzy mamią odbiorców. A tego kluby nie chcą" - dodaje Pudło.

Nie chcą też nudnych piłkarzy. Jednak jeden z przedstawicieli firm, która organizuje szkolenia medialne dla klubów, powiedział nam, że z większości polskich zawodników trudno będzie zrobić zabawnych i elokwentnych gości. Nie inwestują w siebie, nie zależy im. Z drugiej strony około 20 procent ligowców naprawdę ma potencjał - czyta książki, słucha e-booków, dużo podróżuje. Poza tym każdy ma jakąś ciekawą historię do opowiedzenia. I kluby zamierzają to wykorzystać, przynajmniej te 20 procent. To już będzie coś. "Będzie lepiej. Pod tym względem gonimy Zachód" - zauważa Pasieka.