400 złotych za bilet to więcej niż na koncerty Stinga, czy Rolling Stone'sów. Zauważa to nawet Paweł Janas, były selekcjoner reprezentacji Polski, a obecnie dyrektor sportowy Kolportera Korony Kielce. "Nie wiem jeszcze, czy zobaczę ten mecz w telewizorze, czy na żywo przy Łazienkowskiej, ale na pewno będę go oglądał. Bilety są drogie, ale gdybym poprosił PZPN o wejściówkę, to na pewno bym ją dostał" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Janas.

Reklama

Poprzednik Beenhakkera przestrzega przed nadmiernym optymizmem przed meczem z teoretycznie słabszym rywalem. "Gdy moja reprezentacja walczyła z Kazachami, to niby wygraliśmy z nimi 3:0, ale było ciężko" - wspomina Janas. "Biegali i biegali, w pierwszej połowie byli wszędzie. Technicznie byli bardzo dobrzy, ale o taktyce nie mieli większego pojęcia. Teraz poukładał ich ten Holender. Jak się im strzeli na początku gola, to będzie i 4:0. A jak się nie strzeli, to może być 0:0" - dodaje.

Podobnie wypowiadają się polscy piłkarze, z których kilku, jak Bąk, Żewłakow, Krzynówek, Żurawski czy powołany ostatnio Kosowski, grało regularnie w kadrze Janasa. "Budzą się sentymenty" - mówi były selekcjoner. "Kamila prowadziłem jeszcze w kadrze olimpijskiej. Absolutnie zasłużył na powołanie, to nie jest jakiś stary zawodnik. A pozostali? Cóż, najwyraźniej to całkiem niezła generacja. Nie przez przypadek grali w dwóch wielkich imprezach. Minie jeszcze trochę czasu, zanim młodzi ich zastąpią" - twierdzi dla DZIENNIKA Janas.

Niby piłkarze zdają sobie sprawę z wagi meczu z Kazachstanem, ale obecny selekcjoner Leo Beenhakker chyba nie bez powodu wspominał o znaczeniu motywacji. Mówił o trzech krokach, które dzielą naszą reprezentację od piłkarskiego raju, i o tym, że wszystkie te kroki będą bardzo trudne, a każdy kolejny może być trudniejszy niż poprzedni. "To nie będzie łatwy mecz. Nie możemy pozwolić sobie na stratę punktów. W Lizbonie wystarczał nam remis, podczas gdy teraz my musimy zwyciężyć. I przy całym szacunku dla Kazachstanu wygramy" - mówi Mariusz Jop.

Reklama

W czwartek Polacy dostali wolne popołudnie, w piątek przenieśli się już do Warszawy, gdzie odbyli wieczorny trening. Potem były jeszcze analizy taktyczne rywali i kolejne przestrogi, by nikt nie zlekceważył przeciwnika, by wszyscy przypomnieli sobie, z jakim trudem przyszło zwycięstwo 1:0 w Kazachstanie. Mowa też była o remisie Kazachów w Belgii oraz ich nieznacznej porażce 1:2 w Finlandii. "Ja nie analizowałem tego rywala jakoś szczególnie dokładnie. Nie przeprowadziłem też takiej specjalnej odprawy jak Jurek Engel, który puszczał chłopakom filmy o kampanii wrześniowej. Była zwykła rozmowa z piłkarzami. Ale pamiętajmy, że wtedy walczyliśmy towarzysko, a ja szukałem piłkarzy na eliminacje. Beenhakker ma już zgraną paczkę sprawdzonych zawodników i walczy o awans na Euro" - mówi Janas i dodaje: "Zwyciężymy, ale nie na stojąco. W sobotę można wygrać nie tylko mecz, ale i całe eliminacje. Zaszliśmy już za daleko, aby odpuścić sobie jakiś sprint do bezpańskiej piłki. Niech to sobie piłkarze wbiją do głowy. Niech wybiegną na boisko, jakby mieli stanąć naprzeciwko Portugalczyków. Kazachowie mają się nas bać. Ale co ja tam będę mówił. Ta kadra moich rad nie potrzebuje. Nie chcę się wtrącać".

Rzeczywiście, Beenhakker nie potrzebuje niczyich rad. I ma już pomysł na pokonanie Kazachów. Może się jeszcze zastanawiać, czy wstawić do składu przeżywającego śmierć ojca Marcina Wasilewskiego i czy dać z przodu szansę przełamania Maciejowi Żurawskiemu. Wydaje się jednak, że najważniejsze decyzje już podjął. Kluczowym graczem jego ekipy może się okazać aż kipiący energią, lubiący mecze, w których trzeba walczyć, Marek Saganowski. "Cóż ja mogę powiedzieć" - kryguje się napastnik Southampton. "Jeśli dostanę szansę, spróbuję coś strzelić. Mam przeczucie, że wystarczyłoby mi pół godziny na boisku" - dodaje.

Ale nie jest łatwo wejść do składu, bo przecież ta ekipa się sprawdza. I oby tak było jak najdłużej. Pytany o dzielące reprezentację Polski od raju trzy kroki Saganowski odpowiada: "Każdy wie, gdzie jesteśmy, co powinniśmy jeszcze zrobić i co możemy potem osiągnąć. Nie trzeba nam tego przypominać. Mamy swój los w swoich rękach".