Kto z nas nie pamięta słynnego meczu w wodzie. Frankfurt, Waldstadion, Niemcom do finału brakuje punktu, my koniecznie musimy wygrać. Cel determinuje nasze poczynania, ale ciężko się gra, gdy piłka wyczynia różne harce, nagle zatrzymuje się na murawie. Później wszyscy zgodnie powiedzą, że Polska była lepsza, ale deszcz uniemożliwił jej granie futbolu totalnego. Dlatego przegraliśmy 0:1 - pisze DZIENNIK.

Reklama

"To wszystko prawda, ale w tamtym spotkaniu zabrakło przede wszystkim armat" - stwierdza były świetny napastnik, uczestnik meczu w 1974 r., Kazimierz Kmiecik i wyjaśnia dlaczego atakom biało-czerwonych zabrakło wtedy skuteczności."Próbowaliśmy, strzelaliśmy, ale to nie było to. Do dziś żałuję, że nie mógł wystąpić Andrzej Szarmach. Przydałby się bardzo. Z <Diabłem> na boisku moglibyśmy zmienić taktykę. Wtedy trzeba było nękać Niemców górnymi piłkami, ale my nie mieliśmy człowieka, który wkładał głowę tam, gdzie niejeden bał się nogę przystawić. Jednym słowem nie miał kto tych dośrodkowań strącać. Z konieczności graliśmy więc po ziemi, choć wiedzieliśmy że to nienajlepsze rozwiązanie" - kwituje Kmiecik.

W 1978 roku, na mistrzostwach świata w Argentynie spotkaliśmy się z Niemcami ponownie. Dla Polski mecz miał prestiżowe znaczenie, wszak nigdy wcześniej, ani później nie graliśmy w spotkaniu inaugurującym mistrzostwa świata. Fani spodziewali się wielkiej futbolowej uczty. Pierwsza i trzecia drużyna poprzedniego mundialu rozegrały jednak partię piłkarskich szachów, która zakończyła się bezbramkowym remisem. "W drugiej połowie Berti Vogts podszedł do Kazia Deyny i powiedział mu: nie ma sensu dłużej się szarpać, kończymy tę walkę" - wspomina Jan Tomaszewski, który wtedy bronił polskiej bramki. "Prawda jest taka, że remis zadowalał obie strony, bo w grupie były jeszcze Meksyk i Tunezja. Oczywiście można całą sytuację skwitować stwierdzeniem: zabrakło determinacji. Uważam jednak, że wtedy po prostu zwyciężył zdrowy rozsądek. Turniej dopiero się zaczynał, forma miała rosnąć w miarę kolejnych gier. Nie chodziło przecież o to, by wykrwawić się już na starcie" - dodaje.

Dwa lata temu kalkulacji być nie mogło. Przegraliśmy pierwszy mecz z Kolumbią i kolejny - z Niemcami - musieliśmy przynajmniej zremisować, albo nawet wygrać. Na frontalny atak nie było nas stać. "Dlatego postawiliśmy na wybijanie przeciwnika z rytmu" - opowiada reprezentacyjny skrzydłowy Ireneusz Jeleń, który w tamtym spotkaniu toczył biegowe pojedynki z Davidem Odonkorem. "Obaj byliśmy wtedy piekielnie szybcy. Nie chodziło jednak o indywidualne potyczki, ale o to, by doprowadzić rywala do szewskiej pasji. Oni mieli się zdenerwować tym, że nie potrafią rozbić naszej obrony. My mieliśmy wykorzystać błąd wynikający z niemieckiej irytacji. Zostawiliśmy na boisku litry potu, walczyliśmy jak lwy, ale nie wyszło. W doliczonym czasie straciliśmy bramkę" - dodaje Jeleń.

Reklama

Czy z tamtych spotkań wynika dla nas jakaś nauka na niedzielny mecz w Klagenfurcie? "Górne piłki tym razem odpadają, bo znów nie miałby ich kto strącać. Armaty, nawet jeśli są, też trzeba schować. Skupmy się na uważnej grze defensywnej, bo remis na początek to nie jest złe rozwiązanie" - uważa Kmiecik.

Chcąc wygrać z Niemcami musimy użyć ich własnej broni. "Ordnung plus kindersztuba. To znaczy? Perfekcyjnie realizujemy założenia taktyczne, i nie napinajmy muskułów. Zostawmy na boku naszą ułańską fantazję. Opinia publiczna naciska, mówi musicie wygrać. Ale my wcale nie musimy. Niemcy muszą, a my tylko możemy. Pamiętajmy, że to turniej, więc nie rzucajmy wszystkich sił na jedną szalę" - przestrzega Tomaszewski i zaleca rozegranie takiej samej partii, jak 30 lat temu. Podobne zdanie ma Jeleń. "Heroiczny bój kosztował nas tyle sił, że w następnym spotkaniu z Kostaryką człapaliśmy na boisku. Wygraliśmy, bo dobry dzień miał wtedy Bartek Bosacki, który zdobył dwie bramki" - wspomina.

Tyle fachowcy. Czy piłkarze Beenhakkera dostosują się do ich rad? Przekonamy się w niedzielę wieczorem. Ważne, aby wyrzucili z głów słynne stwierdzenie byłego napastnika reprezentacji Anglii Garry'ego Linekera: Futbol to prosta gra: 22 facetów biega za piłką przez 90 minut, a na końcu i tak wygrywają Niemcy.