>>>"Arka to moja życiowa porażka"
Polski Mourinho, jeden z najbardziej utalentowanych polskich trenerów, ulubieniec mediów, mający niebawem objąć reprezentację Polski, znalazł się na zakręcie. W sześciu meczach Arki Gdynia wiosną zdobył pan tylko dwa punkty i pożegnał się z pracą.
Czesław Michniewicz: Nie chcę się tłumaczyć, a tym bardziej zrzucać winy na innych. Mój zespół strzelał za mało bramek, nie wygrywał meczów, ale wciąż ma szansę na pozostanie w lidze. A taki postawiono nam cel, kiedy przejmowałem tę drużynę. Nieźle spisaliśmy się jesienią i apetyty urosły. Nie było jednak żadnych szans, aby wzmocnić drużynę, choć znaleźliśmy całkiem dobrych i niedrogich piłkarzy. Lewego obrońcę z Egiptu, ofensywnego pomocnika Guevarrę z Peru, Tyrałę z Dortmundu czy skrzydłowego Nakoulmę z Łęcznej. Na żadnego z nich nie było pieniędzy. Jak się okazało, że zespół dotknęły kontuzje i brakowało zmienników, to wszystko się posypało. Wierzę, że mój następca to pozbiera.
A pan się pozbiera?
Dziennikarze odtrąbili mój pogrzeb. Zapewniam jednak, że informacja o śmierci Michniewicza jest mocno przesadzona. Włoch Marcello Lippi kiedyś spadł z Ceseną do drugiej ligi, a później zdobył mistrzostwo Włoch, Puchar Europy i mistrzostwo świata. W tym zawodzie wszystkiego trzeba dotknąć. Raz cię chwalą, raz cię krytykują. Trener jest jak marynarz, który wypływa w morze. Nie masz pewności, czy cię nie porwą somalijscy piraci. My też nigdy nie wiemy, kiedy nas zwolnią. Nie przejmuję się tym, co piszą gazety i jak „jadą” ze mną teraz w internecie. Stanisław Lem kiedyś powiedział, że dopóki nie włączył internetu, nigdy nie wiedział, że tylu idiotów żyje na świecie.
Przyzna się pan do jakichś błędów?
Ludzie, a czy widzieliście naszego narodowego guru – Leo Beenhakkera, aby przyznał się kiedykolwiek do jakiegoś błędu? A przegrał już przecież naprawdę sporo i byłoby do czego się przyczepić. Każdy popełnia błędy, a ja nie zamierzam wychodzić przed szereg. Śmieszą mnie ci, którzy tylko dlatego, że mi teraz nie poszło, podważają moje wcześniejsze sukcesy. Że niby osiągałem je, bo mi ktoś drużynę wcześniej przygotował lub asystenci za mnie pracowali. To jest właśnie to nasze piekiełko. Pamiętam, jak obejmowałem Lecha, to publicznie pochwaliłem moich poprzedników. Byli nimi Czesi Pala i Panik. Nasze tzw. środowisko trenerskie było oburzone. Że chwalę obcych, a oni zabierają nam miejsca pracy. A prawda jest taka, że oni zaczęli robić w Polsce coś nowego. Ja to kontynuowałem, starałem się nie psuć. Myślę, że w Grodzisku Maciej Skorża też bazował na tym, co przygotowali tam Werner Liczka i Dusan Radolsky. Naszym największym problemem jest fakt, że trenerzy kompletnie nie są szanowani. Nie pozwala się nam pracować dłużej. Zanim ziarno zdąży wykiełkować, prezesi żądają, aby wyjmować chleb z pieca. Gdyby Franek Smuda był rozliczany po pierwszym sezonie, to pewnie wyleciałby z hukiem z Lecha i nikt by dzisiaj nie mówił, że jest kandydatem na trenera reprezentacji Polski. Podobnie było z Orestem Lenczykiem w Bełchatowie. Nie sztuką jest trafić na dobry zespół, sztuką jest trafić na mądrego prezesa.
Ale przecież podobno pan sam się podał do dymisji w Arce. Jak to było naprawdę?
Dwa tygodnie wcześniej złożyłem dymisję po wygranym meczu z Polonią w Pucharze Ekstraklasy. Zarząd obiecał zawodnikom zaległe wypłaty. Tak się nie stało, a ja za to ręczyłem. Ustaliliśmy jednak jeszcze jeden termin – 5 kwietnia. I tym razem chłopaki nie dostali pieniędzy, nie dostali na święta. Wyników sportowych nie było, uznałem, że w takim układzie też nie mogę zbyt wiele od nich wymagać. Musiałem wziąć to na klatę i odejść.
Co pan będzie teraz robił?
Jak mówi Smuda: muszę schuść. Mój kolega z Białegostoku napisał mi: schudnij, żeby cię mogli piłkarze podrzucać po sukcesach. A tak poważnie, to jadę na mecze Bundesligi. Będę uczył się od lepszych.