MAŁGORZATA CHŁOPAŚ: Dlaczego piłkarz, który w pierwszej kolejce strzelił trzy bramki Zagłębiu Lubin, usiadł na ławce...


ADRIAN PALUCHOWSKI: Cóż, taka jest decyzja trenera i nic na to nie poradzę. Muszę to uszanować i robić swoje na treningach.

Nie złości to pana? Tyle pan strzelał, także w sparingach, a teraz - ława.


Ale ja nie jestem od złoszczenia się, tylko od trenowania. Złość nic tu nie pomoże. Kiedy wchodziłem na końcówki spotkań z Arką i Cracovią, wcale nie wyglądałem aż tak dobrze. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że w meczu z Cracovią cały zespół nie potrafił stworzyć sytuacji do zdobycia bramki.

Jan Urban mówi, że Legia może będzie grać dwoma napastnikami, ale na pewno nie dwójką Mięciel - Paluchowski. Dlaczego?


To pytanie do trenera. On widzi nas na treningach i najwyraźniej ma swoje powody, żeby tak mówić. Nie miałem okazji grać z Marcinem poza kilkoma minutami w meczu z Broendby, ale ze swojej strony nie widzę żadnego problemu.

To prawda, że zdarzyło się panu spalić samochód?


Tak wyszło. Wracaliśmy z kolegami ze zgrupowania Legii w Spale, kiedy poczuliśmy, że w aucie coś się pali. Wyskoczyliśmy na drogę, podniosłem maskę i wtedy buchnęły ogromne płomienie. Złapałem za gaśnicę, ale niewiele to już pomogło. Dziś jestem bogatszy o to doświadczenie i wiem, że maski w takiej chwili pod żadnym pozorem podnosić nie wolno.

Bardzo się pan zdenerwował?


Nie bardzo. Lekki stres oczywiście był.

Pytam, bo podobno ciężko pana wyprowadzić z równowagi.


Jestem opanowanym człowiekiem i tak już chyba zostanie. Nie wściekam się, nie krzyczę, ciężko mnie sprowokować. Staram się jednak nad tym pracować.

Dlaczego? Opanowanie to chyba dobra cecha.


Jasne, ale ludziom otwartym na innych jest łatwiej odnaleźć się w rzeczywistości. Poza tym to przekłada się na moje zachowanie na boisku. Trener Urban uważa, że podczas meczu jestem za spokojny, nie można mnie wkurzyć czy wywołać u mnie agresji. To jednak nie do końca jest tak. Może na zewnątrz tego nie widać, ale i mnie zdarza się porządnie zdenerwować.

Zaprzyjaźnił się pan już ze starszymi kolegami z Legii?


Odnajduję się w szatni. Nie ukrywam jednak, że potrzebuję dużo czasu na aklimatyzację. W Zniczu, gdzie byłem na wypożyczeniu, zmarnowałem na to aż pół roku. Dopiero po tym okresie pokazałem, co potrafię. Zresztą w życiu prywatnym też mam z tym problemy. Ciężko mi się z kimś szybko zapoznać, nawiązać kontakt.

Jest pan jedynakiem, może stąd te towarzyskie problemy?


Kiedy ma się rodzeństwo, na pewno jest łatwiej, ale... jest mi dobrze tak, jak jest.

Introwertyk, zamknięty w sobie - tak o panu mówią.


I coś w tym jest. Kiedyś pewna dziewczyna powiedziała mi, że nie ma pojęcia, co ja czuję, kiedy z nią przebywam. Czy jestem szczęśliwy, czy dobrze się bawię. Z mojej twarzy ani zachowania nie mogła tego odgadnąć. Właśnie dlatego staram się być bardziej otwarty. Mam jednak swoje zasady i chodzę własnymi ścieżkami. Nie lubię bezmyślnie iść za głosem tłumu, nie robię czegoś, bo tak wypada. Zawsze staram się mieć własne zdanie. Uważam, że każda prawda jest lepsza od kłamstwa. Walę prosto z mostu, co myślę. Nienawidzę obgadywania za plecami. Aha, nigdy się nie spóźniam i strasznie tego nie lubię.

Mieszka pan z rodzicami?


Postawiłem na samodzielność. Wyprowadziłem się z rodzinnego domu w centrum Warszawy do własnego mieszkania na Bródnie. Lokum już od dawna na mnie czekało, dostałem je w prezencie od dziadków. Czekałem tylko na decyzję, co ze mną będzie. Kiedy okazało się, że zostaję w Legii, pozostało już tylko przenieść rzeczy. Mieszkam sam, nie mam dziewczyny.

Bródno to nie jest popularna wśród piłkarzy dzielnica. Koledzy wolą strzeżone osiedla na Ursynowie czy Mokotowie.


Ale legioniści warszawiacy osiedlają się właśnie na Bródnie. Tak jakoś wyszło. Stamtąd są przecież Wojciech Kowalczyk i Piotrek Rocki, mieszka tu Marcin Smoliński. Dzięki temu jako "Młody" miałem w drużynie trochę luzu, bo Rocki nie robił mi psikusów, z których jest doskonale znany. Nie narzekam na samotność, mieszka mi się dobrze. Jak na razie miałem tylko jedną awarię - wystrzelił mi kran i zalało całą kuchnię. O hydraulice mam marne pojęcie, ale udało się powstrzymać powódź. Co prawda nożem, bo śrubokrętu nie miałem, ale jednak.

Zawsze było panu blisko do Legii?


Jako dziecko grałem w pobliskiej Agrykoli. Mieszkałem w centrum, więc na treningi mogłem przyjeżdżać już w stroju piłkarskim, rowerem. Z Agrykoli na Legię był rzut beretem. Ja, mały berbeć, byłem zachwycony treningami i marzyła mi się wielka kariera, moje zapędy tonowała jednak mama. "Nie wiadomo, jak będzie z tą piłką, szkoła i nauka są najważniejsze" - słyszałem.

To dlatego wybrał pan szkolny obóz zamiast meczu w Bełchatowie.


Zrobiono z tego wielką aferę, a ja po prostu nie miałem wyjścia. Jestem na turystyce i przekładałem ten obóz od początku studiów. Gdybym nie pojechał, oblałbym rok. Pojechałem i właśnie kończę pracę licencjacką. Nie żałuję. Zresztą wyjazd na ten obóz dokładnie omówiłem w klubie. Miałem jechać w dogodnym dla nas terminie - straciłbym jedynie sparing z Bełchatowem. Z dnia na dzień okazało się, że obie drużyny zdecydowały się rozegrać ten mecz jako spotkanie Pucharu Ekstraklasy i od razu znaleźli się szydercy.

O czym jest pańska praca licencjacka?


Pisałem o walorach turystycznych Węgorzewa. Moi dziadkowie pochodzą z Mazur i zaszczepili we mnie miłość do tego regionu. Najlepiej mi się tam odpoczywa, chociaż lubię powygrzewać się też na piasku we Włoszech czy Egipcie.

Oprócz plażowania co pan robi w wolnym czasie?


Moje hobby to komputery i samochody. Kiedy byłem dzieciakiem, zbierałem znaczki, naklejki, kolekcjonowałem też komiksy mangi - tak jak inni chłopcy w tym wieku. Słucham muzyki, oglądam filmy, za książkami nie przepadam. Co jeszcze robię? Oczywiście wychodzę ze znajomymi i jeździmy do centrum, bo na Bródnie nie ma zbyt wielu atrakcji.

A w centrum co - dyskoteki?


Ciężko mnie nazwać ich fanem, ale czasem bywam. Piwko też zdarza mi się wypić, jednak znam już swoje możliwości i jeśli piję, to w rozsądnych ilościach. Kiedyś już straciłem nad sobą kontrolę i było naprawdę źle - na pewno nigdy tego nie powtórzę.

Chodził pan na słynną "Żyletę", jak Rocki czy Jarzębowski?


Jestem warszawiakiem, więc chodziłem na Legię, ale zagorzałym fanem, który biegałby na każdy mecz, nigdy nie byłem. Teraz jestem tam w środku, na boisku, i już wiem, jak to jest, kiedy fani pomagają głośnym dopingiem.

Bardzo przejmuje się pan krytyką?


Tylko osób, które wiedzą, o czym mówią - trenerów czy starszych piłkarzy. Zdanie osób postronnych mniej mnie interesuje. Czasem czytam internetowe komentarze, ale nie nabijam sobie nimi głowy, bo czy zagram dobrze czy źle, to i tak czytam o sobie różne dziwne rzeczy.

W Legii gra kilku starszych napastników. Takiego Marcina Mięciela pewnie pan uważnie podpatruje.


Marcin po to między innymi przyszedł do Legii, żebyśmy mieli się od kogo się uczyć. W meczu z Zagłębiem próbowałem nawet strzelać z przewrotki, bo przecież od czegoś trzeba zacząć (śmiech).

































































































Reklama