Raport z audytu to w tej chwili najpilniej strzeżona tajemnica w PZPN. Został sporządzony dwa dni temu, a w piątek trafi na biurko kuratora PZPN Marcina Wojcieszaka, który będzie się mógł z nim zapoznać. O jego wynikach nie będzie mógł poinformować nikogo, nawet ministra sportu Tomasza Lipca. "Faktowi" udało się jednak dotrzeć do wyników raportu.

Wynika z niego, że opłacało się wydać na kontrolę spraw finansowych związku aż 267 tysięcy złotych, bo tyle kosztowało przeprowadzenie audytu. Jak można było się spodziewać, kontrolerzy wykryli wiele nieprawidłowości związanych z polityką finansową piłkarskiej centrali. Okazało się, że w dokumentacji PZPN brakuje wielu kwitów dotyczących sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych ze spotkań naszej ekstraklasy.

Z PZPN zniknęły między innymi dokumenty, na podstawie których można byłoby stwierdzić, czy przy sprzedaży praw nie doszło do nieprawidłowości przy wyborze kontrahenta, który wygrał przetarg na pokazywanie meczów ligowych. To oznacza, że do PZPN może lada dzień zawitać prokurator, który zajmie się zbadaniem, w jaki sposób mogło dojść do zniknięcia części dokumentacji.

Audytorzy wykazali także, że w PZPN w ogóle nie funkcjonowało coś takiego jak kontrola finansowa. Nikt nie odpowiadał za sprawdzanie dokumentów pod względem gospodarności finansowej, co mogło prowadzić do wielu nadużyć. W związkowej księgowości panuje totalny bałagan.

Uwagę kontrolerów zajmował także fakt, że na koncie PZPN znajduje się ponad 40 milionów złotych, ale na część z tych pieniędzy nie ma kwitów i nie wiadomo, w jaki sposób znalazły się one na związkowym koncie. Audyt został zakończony, ale to nie znaczy, że zakończyła się kontrola w PZPN. Teraz przedmiotem badania będą właśnie wszystkie kwestie związane z uchybieniami, na jakie natrafili audytorzy. Przede wszystkim trzeba będzie ustalić, kto jest odpowiedzialny za bałagan w finansach związku i czy nie doszło do działania na szkodę PZPN.