"Prowadzę rozmowy na temat sponsorowania jednego z francuskich klubów. Którego? Nie powiem, bo z wrażenia spadłby pan z krzesła, potłukł się i miałbym pana na sumieniu" - śmieje się biznesmen. "Mogę tylko zdradzić, że wszystko wyjaśni się w ciągu miesiąca. Myślę, że znów uda mi się dokonać czegoś wielkiego" - dodaje Kita.

Wiara w siebie, brak obaw przed podjęciem ciężkiej pracy, cięty dowcip oraz umiejętności piłkarskie to cechy, które pomogły mu w zrobieniu kariery. "Do Francji wyjechałem w 1969 roku z matką, która po śmierci ojca bała się, że nie damy sobie w Polsce rady" - opowiada. Zaczynali bez znajomości francuskiego. Z Polski zabrali ze sobą nic prócz dwóch walizek z ubraniami.

Koledzy w obcym kraju szybko zaakceptowali 14-letniego, biednego Polaka. Czemu? Bo dobrze grał w piłkę nożną. Na boisku zyskiwał szacunek, który przenosił się na codzienne życie. Potem Waldemar jeszcze nie raz imponował Francuzom. Głównie świetną organizacją dnia pracy - w ciągu 24 godzin potrafił zaliczyć dwa treningi, zajęcia w szkole dla optyków oraz całonocną pracę recepcjonisty.

Po pewnym czasie założył Corneal. Gdy stał się majętnym człowiekiem, chciał zainwestować w pierwszoligowy Nantes. "Z dwudziestu kandydatów na prezesa klubu wybrano mnie. Niestety, w ostatniej chwili jakiś wysoko postawiony polityk sprawił, że zrezygnowano z mojej osoby" - opowiada o wydarzeniach sprzed dziewięciu lat Kita.

Jak przystało na przyzwyczajonego do twardej walki biznesmena, nie zraził się tym niepowodzeniem. Kilka miesięcy później został właścicielem szwajcarskiego Lausanne Sports. "Oddałem się tej drużynie bez reszty. Byłem na każdym jej meczu ligowym, siedziałem na ławce obok trenera i pomagałem chłopakom dopingiem. Żona była na mnie wściekła za te ciągłe nieobecności w domu" - śmieje się Kita, który z walczącego o utrzymanie klubu zrobił w ciągu roku wicemistrza Szwajcarii.

Potem zdobył jeszcze dwa krajowe puchary. Ale w końcu powiedział stop. Dlaczego? "Bo tamtejsza federacja nie umiała zorganizować żadnych dodatkowych pieniędzy, choćby ze sprzedaży praw telewizyjnych. Irytowało mnie to, że za wszystko muszę płacić sam. Przez trzy lata wydałem dziesięć milionów euro" - opowiada biznesmen. I dodaje, że futbol to dla niego nie tylko pasja, ale też dobrze funkcjonujące, profesjonalne przedsiębiorstwo. "Kiedy przyszedłem do Lausanne, zadbałem o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Sprowadziłem z Francji najlepszych lekarzy, dietetyków. Kupowałem piłkarzom dobre, drogie ubrania, bo uważam, że osoby publiczne muszą jakoś wyglądać" - mówi Polak.

Sprzedał firmę z ogromnym zyskiem. Ale nie chce wieść spokojnego życia rentiera. Planuje dalej bawić się w futbol. "Bo to moja pasja, bez której nie umiałbym żyć. Podobnie jak bez pracy. Człowiek dziadzieje jak tylko siedzi i delektuje się życiem" - mówi Kita. Przyznaje, że rozważał też zainwestowanie w polską piłkę. "Musiałbym jednak spotkać w ojczyźnie zawodowców, którzy mają porządną wizję rozwoju klubu, popartą dobrym biznesplanem. A o takich ludzi w Polsce wyjątkowo ciężko, niestety" - kończy Waldemar Kita.