Wielkie kłopoty ma Zagłębie Sosnowiec. Ten zespół jest po rundzie jesiennej na trzecim miejscu, a mimo to broni się przed spadkiem. Musi zapewnić sobie awans do ekstraklasy, bo tylko w ten sposób pozostanie w drugiej lidze w sezonie 2007/2008. Powód oczywisty: nałożenie na ten zespół kar przez Wydział Dyscypliny jest nieuniknione. Zagłębie kupowało punkty w sposób wyjątkowo bezczelny. Piłkarze tego klubu jeszcze latem ubiegłego roku proponowali rywalom łapówki za odpuszczanie meczów. Rok po tym, jak prokuratura zaczęła śledztwo w sprawie korupcji w polskiej piłce! "My o tym nie myślimy, skupiamy się na grze. Nic innego nam nie pozostało" - deklaruje trener Zagłębia Jerzy Dworczyk.

Karna degradacja może spotkać także Górnika Polkowice, KSZO Ostrowiec i Podbeskidzie Bielsko-Biała. Jeszcze przed startem rundy wiosennej z rozgrywek wycofał się Zawisza Bydgoszcz. Oficjalnie dlatego, że jego właściciel Jerzy Wiśniewski chciał zaprotestować przeciwko korupcji w polskiej piłce. A nieoficjalnie, bo do właściciela dotarło, że bydgoscy działacze również kupowali mecze i że jego drużyna nie uniknie wyrzucenia z ligi. Stało się to nazajutrz po tym, jak DZIENNIK ujawnił, że były prezes Zawiszy usiłował korumpować sędziów jeszcze w maju i czerwcu 2006 roku. Tak jak piłkarze z Sosnowca nic nie robił sobie z tego, że po piętach depczą mu już organy ścigania.

W klubach, gdzie nikt nie usłyszał prokuratorskich zarzutów, działacze kalkulują. Wiedzą, że na karach dla rywali mogą wiele skorzystać. Śląsk Wrocław liczy na awans, choć do miejsca zapewniającego bezpośrednią promocję traci 16 punktów.

"Z tego, co wiem, to nawet drużyny, które są za nami, liczą na miejsce w pierwszej trójce. Trudno się dziwić, bo pierwsza liga to prawdziwy miód" - mówi właściciel Śląska Andrzej Mazur. Koniecznie chce się wyrwać z drugoligowej szarzyzny, dlatego sprowadził aż jedenastu piłkarzy, w tym dwóch byłych reprezentantów Polski: Pawła Kaczorowskiego i Rafała Lasockiego. A był bliski nawet sprowadzenia trzeciego: Marcina Kuźby. Ten jednak wybrał Górnika Zabrze, gdzie zarobi 22 tysiące złotych miesięcznie. W Śląsku dostałby 10 tysięcy mniej.
W Polsce do gry w drugiej lidze każdy jej uczestnik dokłada mnóstwo pieniędzy. To nie ekstraklasa i nie można tu liczyć na miliony z Orange i Canal Plus. A jeździć na mecze trzeba po całym kraju. I słono płacić piłkarzom, bo drugoligowi zawodnicy się cenią. Często nie gorzej niż ci, którzy grają w ekstraklasie. Prezesi więc sprowadzają na potęgę piłkarzy, nie zawsze zwracając uwagę, czy podpisywane przez nich kontrakty są adekwatne do poziomu sportowego zawodnika.

"Tutaj nikt nie zasługuje na pensję powyżej 10 tysięcy netto. I nikt nie jest na tyle dobry, żeby płacić za jego transfer więcej niż 300 tysięcy. To, co się dzieje w drugiej lidze to patologia" - uważa trener najbogatszej w lidze Jagiellonii Ryszard Tarasiewicz.

Zupełnie nie zgadzają się z tym jego pracodawcy. Przy zatrudnianiu nowych zawodników każdą zaproponowaną przez Tarasiewicza kwotę mnożą co najmniej przez dwa. Tym sposobem w Białymstoku za 25 tysięcy złotych miesięcznie gole będzie strzelał Vuk Sotirović, najlepszy strzelec rundy jesiennej, kupiony z Zawiszy Bydgoszcz. Jego transfer był hitem zimowego okna transferowego. W kolejce po Serba ustawiła się bowiem Wisła Kraków, a także Śląsk i Polonia Warszawa. Ta ostatnia była gotowa za niego zapłacić nawet 400 tysięcy złotych. Ale Sotirović uparł się na Jagiellonię.

Drugą ligę oglądać jednak warto. Na tym szczeblu rozgrywek dużo łatwiej o niespodzianki. Tu najlepiej można zobaczyć, że pieniądze nie grają. Parweniusz może utrzeć nosa milionerowi, a piłkarz, który jeszcze dwa lata temu pracował w Anglii na zmywaku (Damian Misan z Miedzi), może być jednym z najlepszych strzelców w rozgrywkach.

W ekstraklasie nie do pomyślenia jest, żeby jakikolwiek klub zdobył dwa razy tyle punktów co rywal mając pięciokrotnie mniejszy budżet. A w drugiej lidze to jest możliwe. Polonia Bytom uzyskała właśnie taką przewagę nad imienniczką z Warszawy. Drużyna z Górnego Śląska całą jesień trzęsła ligą, choć ma do wydania tylko milion złotych rocznie. Notorycznie nie płaci swoim piłkarzom. Ci, co weekend walczyli z najlepszymi, w tygodniu pożyczali sobie po kątach pieniądze na chleb.

"Nawet nie marzymy o premiach w sytuacji, kiedy klub ma kłopoty z wypłacaniem pensji. Po prostu zaciskamy zęby i zasuwamy" - mówi napastnik bytomian Grzegorz Podstawek.
















Reklama