"Mam dwa paszporty, polski i francuski, ale żaden nie uprawniał mnie do wyjazdu z Kataru. Wizę wyjazdową daje specjalny glejt od federacji piłkarskiej, która jednak nie bardzo chciała mi go wystawić. Poskutkowała dopiero interwencja FIFA, która zagroziła klubowi i federacji poważniejszymi konsekwencjami niż tylko kary finansowe. Bo te szejkowie chcieli zapłacić momentalnie" - opowiadał Jacek Bąk zaraz po przyjeździe do Wronek.

"Powiedzieli, że mam zostać na mecz azjatyckiej Ligi Mistrzów, bo bez protestów poniosą tego finansowe konsekwencje. Ja na to, że nawet nie biorę pod uwagę możliwości, abym nie pojechał do Polski. Że jak siłą mnie zatrzymają, to nie wiem, czy nie odmówię występu w Al-Rayyan. Kadra jest dla mnie najważniejsza. Nie wiem, czy spotka mnie jakaś kara za moje zachowanie, ale mam nadzieję, że nie. Przecież przepisy są po mojej stronie" - mówił wzburzony Bąk, stojąc jeszcze z podróżnymi torbami w drzwiach hotelu.

Gdyby nie przyjechał, Leo Beenhakker mógłby mieć poważny problem. Tuż przed rozpoczęciem zgrupowania stracił przecież bocznych obrońców, kontuzjowanych Pawła Golańskiego i Grzegorza Bronowickiego. Ta dwójka była ważna nie tylko przy obronie własnej bramki, ale także podczas akcji ofensywnych. "Azerbejdżan na pewno nie podejmie otwartej gry, będzie na nas czekał na własnej połowie. Musimy zdezorganizować ich defensywę, a przy stwarzaniu sytuacji bramkowych pomóc musi dobra gra skrzydłami" - mówił wczoraj Beenhakker.

Przyznał, że brak Golańskiego i Bronowickiego jest problemem. "Nie da się tego ukryć. Ich następcy nie są gorsi, ale... są inni. Nie ma jednak sensu tracić czasu na myślenie o tym, czego nie można zmienić. Poradzimy sobie, bo siłą tej drużyny jest teraz to, że wielu do niej dorosło. Gdy przejmowałem reprezentację była duża różnica między zawodnikami z ławki, a tymi z pierwszej jedenastki. Teraz mam grupę równo grających piłkarzy i dużo zawodników, którzy mają podstawy, by myśleć o powołaniu. Bardzo mi się to podoba" - stwierdził Beenhakker.