Anton lubi się zabawić (był już karany za pobicie), więc wcale nie pojechał na wieś do Hampshire, ale trochę zboczył z kursu i wylądował w Stanach Zjednoczonych. A konkretnie w „Knock Knock Nightclub” w Południowej Karolinie, gdzie zaprosił ponad 100 gości, aby skosztować tortu urodzinowego i trochę popić. Zdjęcia z imprezy ukazały się w Anglii tuż przed meczem West Ham z Charltonem. Młoty przegrały 0:4… I co z takim zrobić? Właściciel klubu Eggert Magnusson nie ma pojęcia, bo takich jak Ferdinand, ma pod opieką wielu. Gdyby ukarać wszystkich tych, którzy przesadzają z zabawą (przede wszystkim hazardzistów), nie miałby kto grać.

Zresztą, kara nic nie daje. Nie wiedział tego właściciel Interu Massimo Moratti. Kiedy Ronaldo coraz mniej przypominał "Fenomena", a coraz bardziej Misia Uszatka, czyli w czasie, gdy leczył kolejną kontuzję kolana, poleciał do Rio de Janeiro na rehabilitację. Tak przynajmniej upierał się niczego nie świadomy Moratti. Stateczny Włoch musiał się bardzo zdziwić, gdy zobaczył zdjęcia uśmiechniętego i tańczącego Ronaldo na… sambodromie. Brazylijczyk został zganiony, poczuł się źle i po kilku miesiącach uciekł do Realu Madryt. A przecież na początku 2002 roku selekcjoner reprezentacji Brazylii Luis Felipe Scolari mówił: "Dla dobra naszych piłkarzy pozwólmy im karnawał spędzać w ojczyźnie".

Obcokrajowcy lubią uciekać do ojczyzny. Pewnego razu pomocnik Valencii Mohammed Sissoko, wielki fantasta i marzyciel, wyjechał niespodziewanie na kilka dni, bo - jak później wyjaśniał z poważną miną trenerowi - musiał zagrać w meczu Mali z Kenią. Sissoko opowiadał wszystko ze szczegółami - że grał 48 minut, że miał kilka sytuacji do strzelenia gola, że Mali wygrało 1:0. Mógł równie dobrze powiedzieć, że strzelił gola z przewrotki z połowy boiska, bo ten mecz tak naprawdę… nie miał miejsca.

Prawdziwym oryginałem był pomocnik Wisły Płock Emmanuel Ekwueme, który oszukiwał nie tylko trenerów, ale i prezesa, kibiców, dziennikarzy… Jak Nigeryjczyk wyjeżdżał na jakiś mecz swojej reprezentacji, to w klubie chciano mu dać jakiegoś ochroniarza, aby piłkarz w Afryce się nie zgubił. A gubić się lubił. Jak nie mylił miasta, to lotniska. Gdy historia z gubieniem drogi stała się zbyt znana, powiedział że zmarła mu babcia, więc musiał zostać na pogrzebie. Ale pogrzeb jakoś dziwnie się przedłużał. Gdy Ekwueme w końcu zawitał do Płocka, stwierdził, że obrzędy pogrzebowe w Nigerii trwają kilka dni. W sumie w czasie swojego pobytu w Polsce "uśmiercił" kilkoro babć, dziadków i wujków. Kary finansowe nic nie dawały. Rodzina Ekwueme kurczyła się z miesiąca na miesic.

Rodzina byłego napastnika Legii Kennetha Zeigbo zresztą też. Ten jednak potrafił rozładować nerwową atmosferę wokół siebie. Pewnego razu, gdy koledzy z zespołu czekali na niego już ładnych parę dni, Kenneth wpadł do klubowej szatni i uśmiechnął się niewinnie: "Spoko, spoko! Już jestem…". I jak takiemu nie wybaczyć?

Polacy oszukiwać też lubią. Bartosz Tarachulski, gdy grał w szkockim Dunfermline, lubił "eliminować się" (kartki, kontuzje…) z meczów z przeciwnikami z czołówki, bo wiedział, że i tak nie będzie w nich dostawać żadnych piłek. Gdy Adamowi Ledwoniowi ze Sturmu Graz nie chciało się jechać na mecz kilkaset kilometrów autokarem, faulował na odpowiedni kartonik, aby w tym spotkaniu nie móc zagrać z powodów formalnych.

Pomysłowość naszych piłkarzy nie zna granic. Grzegorz Król, gdy był piłkarzem Polonii Warszawa (zaznaczmy: piłkarzem z lekką nadwagą), tak wchodził na wagę, aby przy okazji opierać się palcem o ścianę. Trener Dariusz Kubicki był początkowo pod wrażeniem, że jego piłkarz sumiennie przepracował okres przygotowawczy. Król chciał być cwaniakiem i w Polonii nim był. Frajerem zrobił swojego trenera…