Zamiast siedzieć w skórzanym fotelu i rozmawiać godzinami przez komórkę z kontrahentami, Wiesław Tkaczuk (rocznik 1967) woli przebrać się w dres i pobiegać razem ze swoimi zawodnikami podczas treningu. "To niejedyna forma ruchu jaką preferuję. Raz w tygodniu chodzę też na siatkówkę i piłkę nożną" - mówi szef Korony Kielce.

Z klubem związany jest od kiedy zainwestował w niego Krzysztof Klicki, czyli od 4,5 roku. "To całkiem naturalne, że Krzysiek powierzył mi funkcję prezesa. W końcu jestem jego najstarszym współpracownikiem - jedziemy na tym samym wózku już od siedemnastu lat" - mówi Tkaczuk.

Jak przyznaje, doświadczenie biznesowe bardzo przydało mu się w zarządzaniu drużyną. "Mimo że kocham futbol, to jednak traktuję Kolporter jak firmę. Staram się, aby funkcjonowała dobrze, dbam o jej przychody, a kiedy trzeba to minimalizuję koszty" - mówi.

Co ciekawe, prezesowanie klubowi jest dla Tkaczuka… społecznym, dodatkowym zajęciem. "Nie dostaję za to nawet złotówki, mogę więc nazwać swoją osobę ewenementem na skalę europejską" - śmieje się pan Wiesław, którego źródłem utrzymania jest spółka Kolporter Sieci Handlowe. "Godzenie obu funkcji z dbaniem o kondycję fizyczną nie jest łatwe, bo pracuje siedem dni w tygodniu. Ale daję radę, podstawą jest dobra organizacja - na przykład dziś jestem w interesach w Bydgoszczy, mam tu ze sobą dres i buty, więc w wolnej chwili skoczę na szybki jogging" - tłumaczy.

Sport uprawiał też Mariusz Heler (rocznik 1976). "Na razie mam przerwę, bo podczas jednego z meczów piłkarskich walczyłem tak zawzięcie, że zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie" - przyznaje prezes Wisły, który kończył studia prawnicze. Był prymusem - mimo młodego wieku może pochwalić się obytą aplikacją prokuratorską i adwokacką.

Jak doszło do spotkania świata Helera ze światem futbolu? Jakiś czas temu pan Mariusz zaczął zajmować się sprawami prawnymi Wisły. "Bycie blisko klubu sprawiało mi przyjemność, ponieważ jestem pasjonatem piłki. Poza nią lubię też książki, kino, czasem zdarza mi się też wyskoczyć do jakiegoś klubu w Krakowie" - zdradza prezes.

Czasu na rozrywkę ma jednak bardzo mało. "Mój dzień w klubie zaczyna się około 9 rano, kończy - późno wieczorem. Chcę ciągle być przy zespole, by wiedzieć co się w nim dzieje. Ale do szatni z piłkarzami nie wchodzę. To teren trenera Adama Nawałki. Gdybym go naruszył, nie zdziwiłbym się jakby szkoleniowiec po prostu mnie stamtąd wykopał" - mówi Heler.

Reklama

Pytany o to, czy wiek nie przeszkadza mu w rządzeniu starszymi od siebie, odpowiada: "Nigdy nie pozwolono mi odczuć, że jestem młodszy. A nawet gdyby ktoś próbował - zapewniam, że ja nie dam sobie w kaszę dmuchać". "Ja też nie. Na początku pracy słyszałem teksty w stylu: młody dostanie w łeb i będzie spokój. Otóż spieszę informować wszystkich swoich oponentów: młody ma twardą głowę i nie tak łatwo posłać go na deski" - mówi "Dziennikowi" Robert Pietryszyn, prezes Zagłębia (rocznik 1979).

Mało brakowało, a byłby on najkrócej rządzącym szefem drużyny w historii polskiej piłki. "Po czterech dniach pracy miałem dosyć. Przeraziła mnie organizacja klubu, przypominająca jedno wielkie zamieszanie na targowisku. Tu nikt nic nie wiedział" - tłumaczy Pietryszyn. Dlaczego jednak został? "Bo ja nigdy się nie poddaję. Nie przespałem trzech nocy z rzędu podczas których myślałem i myślałem, aż wymyśliłem sobie, że dam radę" - opowiada.

Do walki o przetrwanie Pietryszyn jest przyzwyczajony jak mało kto. Już po I roku studiów musiał się sam utrzymywać. "Miałem wybór: albo zacznę zarabiać pieniądze, albo wracam na Opolszczyznę, do domu rodzinnego" - opisuje pan Robert. Wybrał pierwszą opcję. I dobrze, bo niebawem stał się bogatym człowiekiem. Jako 20-latek inkasował 120 tys. złotych rocznie!

"Dobrze odnalazłem się w branży finansowej. W piłkarskiej zresztą też: przecie Zagłębie walczy o mistrzostwo! Ten klub zmienił się nie tylko na boisku. Poza nim też. Przykład? Kiedyś wnętrze naszego budynku wyglądało jak biało-zielone lamperia z czasów PRL. Teraz prezentuje się po europejsku" - nie kryje dumy Pietryszyn.

Pewni siebie, ambitni, rozmowni, otwarci na media - tacy są opisani przez nas szefowie trzech czołowych polskich drużyn. "Oby takich ludzi było w naszej piłce więcej" - podsumowują zgodnie zawodnicy z Lubina, Krakowa i Kielc. I ciężko się z nimi nie zgodzić. Chociaż „leśne dziadki” z PZPN mają na temat „wykształciuchów” zupełnie inne zdanie...