Lato uważa co prawda, że ma czyste sumienie i niczego złego nie zrobił, jednak w oczach kibiców, którzy nie są już w stanie znieść obecnych władz naszej piłki, jest wielkim przegranym, a nagrania, które wyciekły do mediów, nawet jeśli nie są dowodem korupcji, pokazują, że działaczom bliższe są rozmowy o wszystkim innym niż o sporcie. Na naszych oczach odbywa się publiczna egzekucja, w której nikt nie żałuje głównych bohaterów, a która nakazuje również zadać pytanie: co dalej? Lato, a także sekretarz generalny PZPN Zdzisław Kręcina pożegnają się z posadami - jeśli nie jutro, to za tydzień, za miesiąc. To ich koniec.
Najwięcej może na tym ugrać Listkiewicz. Człowiek, za kadencji którego Polska dostała organizację Euro 2012, pracuje obecnie dla UEFA. Nasi informatorzy podkreślają, że ludzie, którzy ujawnili nagrania mające skompromitować obecnych szefów PZPN, to... osoby bliskie „Listkowi" . Już w maju bieżącego roku, gdy Listkiewicz spotkał się na w Rzeszowie z Kazimierzem Greniem, w mediach pojawiły się pogłoski o sojuszu tych działaczy. W kontekście zbliżających się mistrzostw Europy, jego obecność czy ponowna prezesura w PZPN wcale nie jawią się jako głupie rozwiązanie. Co ciekawe, ci sami kibice, którzy żądali jego głowy, kiedy był prezesem, dziś chcą jego powrotu. Zobaczyli, że na tle Laty to inna liga - facet z klasą, kontaktami w świecie piłki.
"To, że ludzie tak ciepło dzisiaj o mnie opowiadają, gdzieś tam zaspokaja ludzką próżność, ale nie dziwi mnie specjalnie" - mówi "Faktowi Listkiewicz". "Czasem z dystansu pewne sprawy wyglądają inaczej, niż na bieżąco. Najlepszy przykład to były premier, pan Buzek. Ludzie krzyczeli: „Buzek na wózek", a dzisiaj? Jest jednym z większych autorytetów w polityce.
Były szef związku wie, że popełnił sporo błędów, do czego zresztą się przyznaje. - Za moich czasów wybuchła afera korupcyjna i moja reakcja na tamte wydarzenia była za wolna, ślamazarna, nieudolna - przyznaje. - Przeprosiłem już za to. Pytacie, czy chciałbym wrócić? Tak, chciałbym wrócić do związku. Jest dużo rzeczy do zrobienia. Można starać się o finał Ligi Mistrzów w Polsce, o mistrzostwa świata kobiet czy juniorów. To moja działka - kontakty z zagranicą. Potrafię się w tym odnaleźć. Za mojej kadencji wpadliśmy na pomysł walki o organizację Euro. Śmiano się z nas, a dziś ludzie, którzy nie mieli z tym nic wspólnego wypinają pierś po ordery".
Ma kilka powodów, żeby wrócić. Po pierwsze - prestiż. W naszym kraju odbędzie się największa impreza sportowa w historii Polski, a on został odsunięty na boczny tor. Po drugie - miałby szansę uratować swój nadszarpnięty wizerunek i udowodnić ludziom, że się pomylili w jego ocenie. Po trzecie - niewielu jest kandydatów od teraz gotowych objąć tak poważną funkcję. Po czwarte - coraz bardziej chcą tego zwykli kibice, którzy szybko zatęsknili za Listkiewiczem, właściwie stało się tak wówczas, gdy Lato odezwał się po raz pierwszy publicznie.
"Nie ferujmy gwałtownie wyroków, niech zajmą się tym odpowiednie organy, są struktury, które badają różne niejasności. Mnie się podoba to, co zrobiła minister Mucha. Nie działa na oślep, skierowała sprawę do ludzi, którzy wiedzą, co z tym zrobić" - mówi Listkiewicz. "W tym kraju działy się gorsze rzeczy, na przykład w polityce. Spotkania na cmentarzach i tego typu historie. Łatwo rzucać oskarżenia, ale co one są warte bez dowodów? Tym co różni obecny PZPN, od tego, którym ja kierowałem, są podziały wewnętrzne. Mam wrażenie, że wtedy atakowano nas z zewnątrz. Dzisiaj PZPN jest podzielony od środka, coś tam pęka, coś się rozpada" - dodaje.
"Chciałbym wrócić do związku, ale na zdrowych, demokratycznych zasadach" - kończy Listkiewicz, który w sobotę w telewizyjnej rozmowie rzucił hasło zwołania nadzwyczajnego posiedzenia zarządu PZPN, poświęconego „aferze podsłuchowej".