W jego głosie nie można jednak odnaleźć tradycyjnej pewności siebie. Trudno się temu zresztą dziwić. Legia to lider tabeli, który nie stracił jeszcze nie tylko punktu, ale nawet bramki. Jeśli dziś wygra zanotuje klubowy rekord kolejnych zwycięstw na początku rozgrywek. Tymczasem łodzianie to ligowy słabeusz, który na koncie ma dopiero trzy punkty. Dlaczego warszawianie z taką niepewnością podchodzą więc do tego meczu?

"Żadnej drużyny nie można lekceważyć, zwłaszcza gdy gra się po przerwie w rozgrywkach. Mamy też problem w defensywie. Łatwo nam nie pójdzie" - przestrzega podopiecznych Jan Urban. Nawet bez kontuzjowanych Szali, Bronowickiego i Augustyna trener Legii ma jednak nieporównywalnie więcej atutów. Za łodzianami przemawia głównie historia. W czasach gdy mecze Widzewa i Legii nazywano klasykami i zapowiadano przez kilka dni, goście potrafili na Łazienkowskiej zapewniać sobie tytuły mistrzów kraju. Potem przyszły jednak upokorzenia, takie jak 6:0 z 2004 roku z bramką z karnego Artura Boruca i mit zaczął pryskać.
|
Atutem Widzewa oprócz Piechny, który Legię kilka razy pogrążył, jest osoba trenera. Marek Zub będąc drugim szkoleniowcem GKS Bełchatów, poznał smak zwycięstw przy Łazienkowskiej. Teraz debiutuje w roli pierwszego trenera Widzewa i liczy, że zmobilizuje swoich podopiecznych. Tylko czy to wystarczy na Legię z Wawrzyniakiem i Grzelakiem, byłymi piłkarzami łódzkiego klubu? "Ja się gorszy od Grzelaka nie czuję. A wyzwiska, które płyną na mnie w Warszawie z trybun, tylko mnie mobilizują" - zapewnia Piechna.



Reklama