Na zgrupowaniach z młodymi piłkarzami z ligi zawsze pan tryska humorem i energią.
Leo Beenhakker: To jest moje życie, to jest to, co kocham. Przez całą moją karierę nie pamiętam nawet jednego dniaw mojej karierze, bym nie budził się z wyczekiwaniem, co też przyniesie nowy dzień. Dopóki nie przyjechałem do Polski...

Reklama

Czyli po raz pierwszy takie uczucie pojawiło się u pana dopiero w Polsce?
Tak. Po raz pierwszy mam takie chwile, że się budzę i naprawdę nie czekam na ten dzień.

Pozrozmawiajmy o PZPN. Pan Piechniczek...
Kto to jest? Znam tego faceta?

Tak, zna pan go. Ma pan z nim wojnę?
Ja nie mam z nikim wojny. To on ma jakiś problem ze mną. Dla mnie ten facet nie istnieje!

>>>Leo domaga się przeprosin i odszkodowania

Reklama

Rozmawiamy oficjalnie. Wie pan o tym.
Tak.

Dlaczego Piechniczek dla pana nie istnieje?
Dlatego, że cała jego egzystencja sprowadza się do wygadywania jakichś bzdur na mój temat. Zostawmy go, szkoda naszego czasu i energii. To jedna z tych osób, które zawsze chowają się w przeszłości polskiego futbolu. Zapominając o tym, że mamy zupełnie inne czasy, że w Polsce jest inny ustrój polityczny, że przyszła nowa generacja i przede wszystkim, że zmienił się futbol. Ludzie, którzy ciągle mówią o przeszłości, nie muszą nic mówić o przyszłości. Uciekają wstecz, bo nie mają żadnej wizji i pojęcia, nie tylko o przyszłości, ale także o teraźniejszości. To ogromny problem pana Piechniczka.

Reklama

Czuje się pan wrogiem?
Nie. Wiem tylko jedno, nie jestem w stanie z nim współpracować.

Nie mówię tylko o Piechniczku. Mówię ogólnie o PZPN.
Nie. Mogę pracować i dyskutować z każdym, kto chce iść do przodu. Nie jestem w stanie współpracować z ludźmi, którzy po raz setny będą mi opowiadać, jak świetnie utrzymywała się przy piłce Polska w 1974 r! Czy ci ludzie naprawdę nie widzą, że futbol to dziś zupełnie inny sport? Holandia była druga w '74, druga w '78. Pan myśli, że ciągle gramy w ten sam sposób, co w 78? Myśli pan, że holenderscy trenerzy są ciągle na tym poziomie? Co dwa lata robimy aktualizację tego, co się dzieje w międzynarodowej piłce, a później to transferujemy na grunt pracy z młodzieżą. Co dwa lata przyglądamy się, co przyniosły ostatnie mistrzostwa świata czy Europy. W piłce musisz być na czasie. My nie rozmawiamy już o '88 r.

>>>Chcą współpracy z Beenhakkerem?

To ciągłe rozmyślanie o przeszłości i brak nadrabiania zaległości jest główną chorobą polskiej piłki?
Nie mówię, że polskiej piłki. Jest chorobą niektórych ludzi, podkreślam niektórych, rządzących polską piłką.

Dlaczego pan tak się w to angażuje?
Co pan ma na myśli?

Po co panu to całe babranie się w politykę, w rozgrywki, w gierki. Nie lepiej byłoby robić po prostu swoje?
Nienawidzę tego, że dałem się w to wciągnąć. Z drugiej strony nic nie jestem w stanie na to poradzić. Niektórzy ludzie codziennie plują mi w twarz, więc chyba mogę się bronić? Są ludzie, którzy mi powtarzają: „nie przejmuj się, to typowo polskie, przecież to nieważne”. No więc dla mnie to jest ważne. Jeżeli masz coś do powiedzenia komuś, usiądź z nim i wyjaśnijcie sobie kilka kwestii. Mój jedyny kontakt z panem Piechniczkiem przez ostatnie 2,5 roku to było powiedzenie sobie cztery razy dzień dobry. To wszystko! A co tydzień czytam w prasie, co według niego powinienem robić, czego nie, co robię źle i jak to powinienem naprawić. On się komunikuje ze mną poprzez media. Zmieniamy temat!

Chyba musimy go kontunuować. Co z nowym prezesem, panem Lato?
Szanuje pana Latę. Wygrał demokratyczne wybory. Pana Latę poprosiłem tylko o jedno, by pozwolił mi wykonywać moją pracę. Jeżeli pozwoli mi się pracować swobodnie, to nie ma dla mnie żadnej różnicy, czy prezesem jest pan Lato, czy pan Listkiewicz, czy ktokolwiek inny. Ja ponoszę odpowiedzialność za wyniki, ale muszę mieć swobodę działania.

I na razie Lato daje panu tę swobodę?
Tak. Nie mam problemu z panem Lato.

Ok. A pan Engel?
Nie mam żadnego kontaktu z panem Engelem, nie mam więc też problemu.

>>>Lato ma kwity na Beenhakkera?

Jak to nie ma pan kontaktu? Przecież Engel sam mi mówił, jak to pan przychodzi do niego do gabinetu. Pokazywał mi nawet miejsce, w którym pan siada, mówił, że popijacie koniak.
Co powiedział? Cóż. Mogę panu powiedzieć, że nigdy mnie nie zaprosił do gabinetu. Kiedy ja potrzebowałem czegoś od niego, sam się do niego zgłaszałem. I nigdy w życiu niczego z panem Engelem nie piłem. A tak w ogóle to nigdy nie miałem koniaku w ustach...

Ok, to mógł nie być koniak, tylko jakiś inny trunek.
To nieprawda. Oczywiście czasem potrzebowałem skonsultować z nim kilka rzeczy planując kalendarz na nowy sezon. Uzgadnialiśmy terminy, tak, by nie kolidowały z ekstraklasą. Ustalałem z nim daty zgrupowań, to wszystko.

Myśli pan, że ta akcja z zaproszeniem pana na konferencję dla trenerów była wykonana z premedytacją? Zaprosił pana, mimo że sam zatwierdzał to zgrupowanie w Turcji. W dodatku nie tylko zaprosił, ale i umieścił pana wystąpienie w programie?
Drugi rok z rzędu miała miejsce taka sytuacja. Nie wiem, jak to było. Wiem, że ten obóz zaplanowaliśmy już w marcu 2008 r. Mam na to papiery w domu. Dałem panu Engelowi pismo, on je przekazał Ekstraklasie. W czerwcu ten obóz został zatwierdzony. Kopia pisma została przekazana Listkiewiczowi, druga mnie, a trzecia Engelowi.

On się jednak broni, że ten dzień, pierwszy poniedziałek po zakończeniu rundy, jest na stałe wpisany w kalendarz.
Nie ma dla mnie problemu. Nie rozumiem tylko po co, skoro od czerwca wiedział, że mnie nie będzie, w ogóle mnie zapraszał. A przede wszystkim dlaczego umieścił w programie moje wystąpienie, nic mi o tym wcześniej nie mówiąc! Tak naprawdę nie mam jednak z tym problemu.

W niedawnym wywiadzie dla holenderskich mediów powiedział pan, że pana sytuacja w Polsce się zmieniła. Po raz pierwszy tak otwarcie przyznał pan, że coś jest źle.
To nie do końca tak. W tym wywiadzie powiedziałem, że nie mam problemu z nowym zarządem i nowym prezesem, bo to nie mój biznes. Powiedziałem tylko, że chcę mieć swobodę w wykonywaniu pracy. A miałem, i wciąż mimo wszystko trochę mam, poważne wątpliwości, czy będzie mi to umożliwione. Potwierdzeniem tego był chociażby incydent... Może nie incydent, sytuacja z Irlandii.

Mówi pan o Lacie, który wszedł do szatni tuż przed pierwszym gwizdkiem?
Tak. Pan Lato i dwóch innych członków zarządu. Takie zachowania nie pochodzą z 2008 r. Nie mieszczą się w moim kodeksie pracy. Uważam, że to była pomyłka. Nic więcej.

Stracił pan optymizm? Przeszedł pan na ciemną stronę księżyca?
Tracę powoli swoją osobowość. Muszę walczyć o to, by zachować siebie. Całe życie byłem po jasnej stronie, teraz zaczynam czasami być w cieniu. Jeszcze nie po ciemnej stronie, ale już w cieniu.

Powtórzy pan jednak to słynne - tu jest talent?
Ten tydzień w Turcji znowu mnie utwierdził w przekonaniu, że ci piłkarze mają ogromne możliwości. Uwielbiam piłkarzy i mój sztab szkoleniowy, ludzi wokół kadry.

Cały czas ma pan wsparcie kibiców i ludzi na ulicach.
To jest dla mnie niesamowite. Czasem naprawdę się wzruszam. Ludzie mnie zaczepiają, mówią mi, żebym się nie poddawał, żebym został, żebym się nie przejmował tym wszystkim wokół polskiej piłki... Ja jestem człowiekiem, codziennie muszę się z tym mierzyć. Z tymi gierkami i układami, tym kopaniem dołków. Mnie to wkurza, że tyle czasu i energii tracimy na takie rzeczy. Zamiast się poświęcać, by czynić polski futbol lepszym, kopiemy się po kostkach. Polska to jest uśpiony gigant, jeżeli chodzi o futbol. Potrzebujemy ludzi mądrych, sprytnych i ambitnych, by tego giganta obudzić. A jak go obudzimy, to Polska naprawdę może stawać do boju z każdym krajem w Europie.