Na wstępie chciałem Państwu serdecznie podziękować. Gdyby mundial w Katarze oglądali i oceniali wyłącznie ludzie ze środowiska piłkarskiego, Czesław Michniewicz byłby dziś zapewne bohaterem narodowym. Wynik jest w piłce bogiem, tymczasem Michniewicz jako pierwszy trener od czasów Antoniego Piechniczka zagrał z kadrą w fazie pucharowej mistrzostw świata. Czekaliśmy na to 36 lat.

Reklama

Świeże spojrzenie kibica pozwoliło Państwu dostrzec, że reprezentacja Polski grała w Katarze brzydko. Defensywnie, bez polotu, radości było tam tyle, co trucizny w zapałce. Podczas globalnego święta najbardziej popularnej dyscypliny sportu zdaliśmy sobie sprawę, że za wynikiem powinno stać coś jeszcze. Jakiś styl, jakaś myśl, zwłaszcza, że w drużynie narodowej jest kilku piłkarzy niebanalnie wyszkolonych jak na realia naszej piłki.

Tylko Szczęsny emanował radością

Robert Lewandowski się męczył, Piotr Zieliński się męczył i tylko Wojciech Szczęsny emanował radością. Michniewicz obsadził go zresztą w podwójnej roli: miał nie tylko strzec bramki, ale też być rozgrywającym. W pierwszej połowie meczu z Meksykiem 50 procent podań Lewandowski otrzymał od Szczęsnego. Z pominięciem dziewięciu mniej istotnych graczy drużyny.

Reklama

Jeden ze stereotypów powtarzanych w środowisku piłkarskim przekonuje, że po latach styl i sposób dotarcia do celu popadają w zapomnienie. Trudno się z tym zgodzić niedługo po odejściu "Króla Futbolu", który zostawia po sobie nieśmiertelną legendę, choć większość z nas nie ma prawa pamiętać go z boiska. Rzecz jasna brzydka, defensywna gra byłaby może Michniewiczowi wybaczona, gdyby nie zagrał w inną, zaproponowaną przez premiera Mateusza Morawieckiego. „Aferę premiową” prezes PZPN Cezary Kulesza odebrał jako całkowity brak lojalności selekcjonera.

PZPN nie ma szczęścia...

No i Michniewicza nie ma. A przecież 12 miesięcy temu wjeżdżał do kadry w roli ratownika. Ucieczka Paulo Sousy do brazylijskiego Flamengo wywołała szok w PZPN. I w całym kraju. Sousa wybrał lepiej płatne stanowisko w Brazylii, a ponieważ założył, że nie da rady wygrać z Polską barażu o mundial, więc i tak zostanie zwolniony. PZPN nie ma szczęścia do lojalnych pracowników. Sam lojalny też zresztą nie jest.

Minęło pół wieku od chwili, gdy ostatni piłkarski selekcjoner przeżył mundial. To był Antoni Piechniczek po zdobyciu medalu w Hiszpanii w 1982 roku. Potem każdy udział Polski w finałach mistrzostw świata naznaczony był zmianą trenera. W 1986 roku odszedł Piechniczek, w 2002 Jerzy Engel, w 2006 Paweł Janas, w 2016 Adam Nawałka i w 2022 Michniewicz.

W XXI wieku nasza kadra miała 11 selekcjonerów, Niemcom wystarczyło czterech. Mają większe sukcesy? Ale też znacznie większe oczekiwania. Tymczasem na dwóch ostatnich mundialach przepadli w grupie i ani po powrocie z Rosji, ani z Kataru nie nastąpiła tam zmiana selekcjonera. Wybierając trenera niemiecka federacja bierze za niego odpowiedzialność. PZPN rzucał go na pożarcie jako jedynego winnego.

Polak czy obcokrajowiec?

Kto będzie następny? Polak czy obcokrajowiec? Obie opcje skompromitowały się w ostatnim roku. Marzymy o selekcjonerze na miarę naszych czasów i ambicji, ale wrodzony sceptycyzm podpowiada nam, że nasza futbolowa federacja znów może spudłować przy wyborze. Że po 12 miesiącach emocjonalny roller-coaster kibica wcale się nie skończy. W polskiej piłce spokój nigdy nie nadchodzi.

Ostatnio nasza reprezentacja miała swój styl na Euro 2016. Wielu piłkarzy przeżywało apogeum formy u Adama Nawałki. Nie tylko Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Kamil Grosicki, ale też Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak, za których trzymaliśmy kciuki w Katarze. Ten ostatni złożył przed wylotem na mundial obietnicę, że Polska będzie grała brzydko. I słowa dotrzymał. Jak i gdzie znaleźć dziś szaleńca, który obieca, że nasi piłkarze będą od teraz grali pięknie? Nie tylko obieca, ale także wprowadzi słowa w czyn.

Obietnica Krychowiaka była znacznie łatwiejsza do spełnienia.