Zgoda na rozmowy obserwatorów z sędziami przed meczem i w jego trakcie to przyzwolenie na patologię znaną z przeszłości. Teoretycznie może bowiem zdarzyć się tak, że na kilka minut przed rozpoczęciem ważnego dla losów walki o utrzymanie meczu obserwator wymienia uściski sędziami i mówi: "Ale tu fajny stadion mają. A jakich rozśpiewanych kibiców! Szkoda, żeby to wszystko marnowało się gdzieś na zapleczu ekstraklasy".
Dla wielu sędziów byłby to wystarczający sygnał, że ma gwizdać pod gospodarzy, bo w przeciwnym razie narazi się na zemstę obserwatora w formie niskiej oceny. O podobnych historiach chętnie opowiadają sędziowie we wrocławskiej prokuraturze. Dlatego w czasach szalejącej afery korupcyjnej przyciskana do muru władza PZPN wymyśliła, że arbiter może się spotykać z oceniającym go obserwatorem wyłącznie po ostatnim gwizdku sędziego - przypomina "Przegląd Sportowy".
Minęło kilkanaście miesięcy i zarząd Kolegium Sędziów zupełnie niepostrzeżenie zgodził się, by obserwator jednak miał prawo wchodzić do szatni przed i nawet w przerwie spotkania. Czyli tak jak dawniej, kiedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, że to kwalifikatorzy byli często inicjatorami propozycji korupcyjnych. Na ostatniej prostej ligowej rywalizacji może to być szczególnie niebezpieczne.
"To skandaliczna decyzja. Mam nadzieję, że nie wszyscy zapomnieli, co działo się w sędziowskim środowisku jeszcze kilka lat temu" - denerwuje się były szef sędziów Andrzej Strejlau, za którego kadencji takie kontakty były kategorycznie zabronione. "To rzeczywiście nie jest potrzebne. Arbiter przed meczem powinien się koncentrować, a nie wsłuchiwać się w opowieści obserwatora, z którymi i tak nie wiadomo, co zrobić" - mówią anonimowo sami sędziowie.
"Obserwator musi sprawdzić przed meczem, jak się czuje arbiter, czy jest przygotowany do zawodów" - twierdzi natomiast obecny szef sędziów Kazimierz Stępień. Jego zdaniem wkraczanie do szatni w przerwie spotkania, jakkolwiek jest możliwe, zdarza się niezwykle rzadko.