Jeden z najbardziej nieudolnych selekcjonerów

"Zobacz ile pieniędzy Fernando Santos zabierze z Polski" - wykrzyczał w tytule jeden z portali. 5 mln złotych za trzy porażki w pięciu meczach eliminacji Euro 2024 - ta wiadomość miała zwalić z nóg czytelnika. Prezes PZPN Cezary Kulesza dał gwiazdorską gażę utytułowanemu Portugalczykowi, by odbudował wizerunek drużyny narodowej, tymczasem 69-letni trener nawet nie próbował udźwignąć misji. Kibice zapamiętają go jako jednego z najbardziej nieudolnych selekcjonerów. A przecież konkurencja jest ogromna.

Ci, którzy wybrali się do Tirany, opowiadają, że nigdy przedtem nie widzieli tak skruszonego Roberta Lewandowskiego. 35-letni kapitan postawił wszystko na jedną kartę, udzielając wywiadu, który miał wstrząsnąć polską piłką. Wstrząs nie okazał się terapeutyczny, bo być po prostu nie mógł. Porażkę z Albańczykami największy gwiazdor polskiej piłki przyjął osobiście. Euro 2024 to miał być ten czas, gdy pożegna się z drużyną narodową. Może się jednak okazać, że po pobiciu wszystkich rekordów (144 mecze, 81 goli) rozstanie będzie bardzo prozaiczne.

Reklama

Głęboka frustracja

Reklama

Frustracja wśród kibiców drużyny narodowej jest głęboka, a upadek kadry ma dwie twarze: Santosa i Lewandowskiego. Wielkie nazwiska, tytuły, osiągnięcia, takich ludzi postawić pod ścianą - to robi wrażenie. Polowanie na winnych jest jedną z ulubionych „gier” rodaków.

Ale spójrzmy na fakty bez emocji. Następca Santosa (Michał Probierz? Marek Papszun?) będzie czwartym selekcjonerem w niedługiej kadencji Cezarego Kuleszy. 18 sierpnia 2021 roku wygrał wyścig do władzy w PZPN i w dwa lata zatrudnił tylu trenerów, ilu jego poprzednik Zbigniew Boniek w dziewięć. Oczywiście Waldemar Fornalik nie był wyborem Bońka, tak jak Paulo Sousa Kuleszy - prowadzili drużynę narodową zanim w Związku zmienił się prezes. U Kuleszy selekcjoner pracuje jednak znacznie krócej, co znaczy, że obecny szef PZPN ma dużo większy problem z podjęciem dobrej decyzji. Witany z fanfarami Santos wytrwał na stanowisku 231 dni. Ta decyzja Kuleszy kosztowała PZPN 5 mln złotych.

Polski futbol w otchłaniach peerelowskiej przeszłości

Wróćmy na chwilę do głośnego wywiadu z Lewandowskim, w którym kapitan drużyny wspominał o alkoholowych libacjach, które urządzają działacze PZPN i ich goście przy okazji meczów wyjazdowych reprezentacji. Kulesza w żaden sposób nie odniósł się do jednego z najcięższych zarzutów jaki można było postawić szefowi Związku. „Piłkarze jadą zasuwać, działacze jadą się bawić” - to cofa polski futbol w otchłanie peerelowskiej przeszłości, które zdawały się być już dawno za nami.

Nie chcę zwalniać Fernando Santosa z odpowiedzialności za wyniki drużyny. Ani kapitana - gwiazdę Barcelony. Byłem jednak zdumiony, gdy o „aferze premiowej”, która zdmuchnęła ze stanowiska Czesława Michniewicza, a do dziś wciąż dzieli i zatruwa szatnię polskiego zespołu, Santos dowiedział się dopiero po porażce z Czechami. Czyli nikt z pracodawców Portugalczyka nie chciał być z nim szczery. Kulesza uchwycił się wątpliwej wersji, że nie wiedział o „niemoralnej propozycji” Mateusza Morawieckiego. Czyli premier spotyka się z drużyną przed wyjazdem na mundial w Katarze, a prezes Związku nic o tym nie wie?

Mam wrażenie, że o ile Boniek był blisko zespołu narodowego, nieustanie spotykał się i rozmawiał z selekcjonerami, Kulesza funkcjonuje w innym wymiarze. Próbuje odwzajemnić się tym, którzy 18 sierpnia 2021 roku oddali na niego głosy i których głos zapewnią mu drugą kadencję. To nie jest zarządzanie PZPN, ale zarządzanie własnym stanowiskiem. Drużyna, piłkarze, trenerzy są do tego tylko uciążliwym dodatkiem, bo nieustannie trzeba zbierać za nich cięgi.

Jest kilka zadziwiających zjawisk w polskim futbolu. Drużyna narodowa nie ma żadnego stylu, na którym mogliby się wzorować piłkarze młodszych pokoleń. Przeciwnie. Zespół Michniewicza grał tak minimalistycznie i brzydko, że bolały oczy. Gdy do tej siermiężnej konstrukcji dotknął się Santos, wszystko się rozsypało. Ostatnio w Polsce nastała więc moda na drużynę do lat 17. Ci chłopcy grają pięknie, kombinacyjnie, nowocześnie i wcale nie są skazani na przegrywanie. Czyli wszystko stoi na głowie, bo standardy wyznaczają ci, którzy wciąż powinni się uczyć - młodzi trenerzy i ich wychowankowie.

Nie twierdzę, że styl gry kadry da się wyznaczyć dekretem władz PZPN. Traumatycznie zakończone doświadczenie z Paulo Sousą pokazało jednak, że selekcjoner może próbować wprowadzać własne pomysły. Sousa dał nogę z Polski, gdy w Związku zmienił się prezes. Przeciwnicy zatrudniania trenera z zagranicy dostali twardy argument, że nie ma nic gorszego niż najemnicy.

Dno rozpaczy

Tymczasem środowisko siatkarskie już dawno wyzbyło się podobnych przesądów. Do 2004 roku siatkarską reprezentację Polski prowadzili wyłącznie rodzimi selekcjonerzy. Kolejnych siedmiu to byli Argentyńczycy, Włosi, Francuz, Belg i Serb. Od tamtej pory w pięciu turniejach o mistrzostwo świata Polacy zdobyli dwa złote i dwa srebrne medale. W mistrzostwach Europy złoto i trzy brązy. Wczoraj drużyna Nikoli Grbicia dołożyła kolejny złoty krążek wygrywając z Włochami w finale w Rzymie. Do tego dochodzą sukcesy w Pucharze Świata, Lidze Narodów, kompleksem polskiej siatkówki pozostaje turniej olimpijski i pięć kolejnych przegranych ćwierćfinałów.

A przecież nasza siatkówka długo tkwiła w zapaści. W końcu jednak udało się to zmienić. W piłce możnej konkurencja jest oczywiście większa, ale też status naszej drużyny narodowej znacząco niższy. Do UEFA należy 55 drużyn, 53 stanęły do eliminacji Euro 2024. 24 wystąpią w finałach, jedno miejsce zajmą Niemcy jako gospodarze, trzy zespoły zakwalifikują się przez Ligę Narodów. Jeśli nie będzie wśród nich Polski to będzie dowód, że nasz futbol osunął się na dno rozpaczy. Są tacy, którzy pocieszają, że będzie się wtedy od czego odbić.