Wielbiciele prostych rozwiązań dostali bolesnego prztyczka w nos. Uwierzyli, że kuriozalna porażka z Mołdawią w Kiszyniowie 2:3 miała twarz Fernando Santosa - zmęczoną, zniechęconą, zagubioną, obojętną na wszystko. "Zatrudnianie zagranicznego selekcjonera to strata czasu i pieniędzy" - ogłosił raz jeszcze Antoni Piechniczek, który w 1982 roku poprowadził drużynę narodową po brązowy medal mundialu w Hiszpanii. Wystarczyło wykopać Santosa z Polski, by piłkarska kadra wróciła do równowagi?

Reklama

Porażka z Mołdawią miała twarz Fernando Santosa?

Złudzenie, że sportowa katastrofa, która spadła na naszych piłkarzy 20 czerwca w stolicy Mołdawii była efektem wyobcowania portugalskiego selekcjonera, legło w gruzach przed tygodniem na Stadionie Narodowym. Drużynę prowadził już Michał Probierz, czołowy przedstawiciel rodzimej myśli szkoleniowej. Polscy piłkarze musieli wygrać rewanż z Mołdawią, by zachować swój los w eliminacjach Euro 2024 we własnych rękach. Remis 1:1 sprawił, że szanse bezpośredniego awansu spadły w okolice zera, tymczasem w barażach rywale będą zdecydowanie silniejsi od Mołdawii.

Legendarny mecz na Wembley

Reklama

Tak się złożyło, że nieszczęsny remis 1:1 kadra Probierza osiągnęła na 48 godzin przed 50. rocznicą legendarnego meczu na Wembley, który był bramą otwierającą drogę polskim piłkarzom na światowe salony. Remis 1:1 z Anglikami 17 października 1973 roku dał drużynie Kazimierza Górskiego prawo występu na mundialu w RFN, gdzie poza brązowymi medalami, zdobyła globalny podziw, uznanie i szacunek.

Złote lata polskiej piłki wygasły u schyłku PRL. Obalenie komunizmu pogłębiło kryzys. Załamał się sport wykorzystywany do propagowania socjalistycznego systemu. Oparty na lewej kasie, czyli fikcyjnych etatach w wojsku, milicji i przemyśle, musiał nagle odnaleźć się w gospodarce wolnorynkowej. Bardzo długo tego nie potrafił.

Między 1986 i 2002 rokiem piłkarska kadra przegrała eliminacje do siedmiu kolejnych wielkich turniejów. 16 lat kryzysu nie nauczyło pokory ani działaczy, ani trenerów. Gdy kadra Jerzego Engela przerwała impas i zdobyła prawo wyjazdu na mundial do Korei i Japonii selekcjoner natychmiast uwierzył, że jest spadkobiercą Piechniczka i Górskiego. Wydał książkę o futbolu na tak, a sam unosił się nad tym czego dokonał i czego jeszcze dokona. Balon oczekiwań pękł spektakularnie w dwóch meczach grupowych z Koreą (0:2) i Portugalią (0:4).

Pycha jest grzechem głównym polskiego futbolu. Trenerzy i działacze PZPN wpadają w jej pułapkę kiedy tylko osiągną namiastkę sukcesu. Piechniczek długo powtarzał, że to nie polscy szkoleniowcy powinni uczyć się od zagranicznych, ale wręcz przeciwnie. Zasłużony selekcjoner wrócił do pracy z kadrą w 1996 roku, jego druga kadencja nie miała jednak nic wspólnego z pierwszą. Drużyna narodowa przegrała eliminacje mundialu we Francji. Rywalami byli Anglicy i Włosi, Mołdawia zajęła w grupie ostatnie miejsce, nie zdobywając punktu.

Polska piłka leży na łopatkach

W PZPN nikt nie chciał wierzyć, że system się załamał. Że polski futbol stracił na trwałe kontakt z czołówką, a poziom szkolenia dzieci i młodzieży leży na łopatkach. Zawsze było jakieś alibi, którym można było usprawiedliwić kolejne porażki. Wbrew faktom i wynikom. Bo przecież od upadku PRL tylko drużynie Adama Nawałki udało się osiągnąć poziom ponadprzeciętny, w oparciu o fenomen jakim jest Robert Lewandowski. Dziś już nawet Lewandowski nie wystarcza do tego, by kadra radziła sobie z Mołdawią, choć tydzień temu akurat nie grał z powodu kontuzji.

Od 1982 roku czyli przez 41 lat piłkarska reprezentacja Polski była tylko raz w ćwierćfinale wielkiego turnieju. Podczas Euro 2016. Prowadził ją jeden z nielicznych trenerów w polskiej piłce, który nie uprawia bezmyślnej propagandy sukcesu. Kiedy w 2006 roku prezes PZPN Michał Listkiewicz powierzył kadrę Leo Beenhakkerowi, skłócone środowisko piłkarskie w Polsce zjednoczyło się jak jeden mąż przeciw pierwszemu zagranicznemu selekcjonerowi. Tymczasem Nawałka współpracował z Holendrem. Nigdy nie wyparł się nauki i doświadczenia, które wtedy zdobył.

Niechęć do autorefleksji w PZPN, cynizm i nieprofesjonalizm działaczy doprowadziły polski futbol na skraj przepaści. Przy czym reprezentacja kraju i tak jest wizytówką naszej piłki, bo europejski status klubów jest jeszcze zdecydowanie niższy. Szkolenie, praca u podstaw to pięta achillesowa naszego futbolu. Szkółki piłkarskie dla dzieci, choć powstawały jak grzyby po deszczu, wciąż tego nie zmieniły.

Ponure status quo

Tymczasem działacze PZPN są syci i zadowoleni. Wybierają prezesów, którzy utrzymają w Związku ponure status quo. Niedawno w swoim głośnym, bulwersującym wywiadzie Lewandowski dał jasno do zrozumienia, że dla najważniejszych ludzi w Związku wyjazdowy mecz reprezentacji to okazja do alkoholowych ekscesów.

W piątek odbyło się walne zgromadzenie PZPN, na którym prezes Cezary Kulesza ogłosił, że Związek wykonał wszystkie swoje zadania. Czego my chcemy od polskiej piłki? Przecież są ludzie, którzy żyją z niej dostatnio.