19 września 2009 roku w Mariborze prezes PZPN Grzegorz Lato wyrzucił z pracy Leo Beenhakkera. Pierwszy zagraniczny selekcjoner w dziejach piłkarskiej kadry dowiedział się o tym z telewizji. Do końca kwalifikacji mundialu w RPA zostały dwa mecze. Holendra zastąpił Stefan Majewski, który siedem lat wcześniej był asystentem Zbigniewa Bońka podczas jednej z najgorszych kadencji trenerskich w historii drużyny narodowej.

Reklama

Pocałunek śmierci

Majewski poprowadził polskich piłkarzy w pojedynkach z Czechami i Słowacją, oba przegrane, bez zdobytej bramki (nie licząc samobója w tym drugim spotkaniu). Polscy piłkarze dograli kwalifikacje MŚ 2010, dla Majewskiego nominacja była pocałunkiem śmierci.

Reklama

Wcześniej, bo w 1997 roku PZPN wyznaczył selekcjonera na jedno spotkanie. Krzysztof Pawlak dokończył po Antonim Piechniczku przegrane eliminacje MŚ 1998 roku we Francji. Zakończył je wygraną, ale nie dano mu szansy pracować dalej. Ze 100-procentową skutecznością zapisał się w statystykach - nic poza tym.

Reklama

Wyznaczanie selekcjonera, by dograł kwalifikacje to wielkie ryzyko, bo faktycznie nie ponosi odpowiedzialności za porażkę. W takiej sytuacji jest dziś Michał Probierz. Fernando Santos postawił drużynę narodową pod ścianą, Probierz ma to naprawiać w trzech meczach, które kończą kwalifikacje do Euro 2024. Polska ich jeszcze nie przegrała, ale nie zależy od siebie. Może wygrać trzy razy i nie zająć w tabeli grupy jednego z dwóch czołowych miejsc.

Probierz jest przedstawicielem polskiej myśli szkoleniowej, choć wielokrotnie sam na naszą piłkę psioczył. Jest impulsywny, wybuchowy, bywał ekscentryczny, a kiedyś wyznał, że prowadzenie drużyny narodowej nie jest jego celem. Byłemu właścicielowi Wisły Kraków zadedykował fraszkę swojego ulubionego Jana Sztaudyngera: "Oprócz tego różni nas klasa, bo pan sam jesteś k…s, a ja - mam k…sa".

Trzy lata temu na konferencję prasową w Cracovii przyszedł w różowych okularach i stwierdził, żeby “polska piłka przejrzała na oczy”. Były reprezentant Polski Tomasz Frankowski, który z Probierzem pracował trzy lata w Jagiellonii Białystok, wspomina, że w trudnych momentach 35-letni wtedy trener nie szedł na łatwiznę i nie czepiał się najsłabszych w zespole, ale jego liderów. Stąd wniosek, że w reprezentacji nie pozwoli sobie niczego narzucać, nawet gdyby próbował tego sam Robert Lewandowski.

Drużyna narodowa leży na łopatkach

Przeciwnicy nominacji dla Probierza podkreślają, że zawdzięcza ją przede wszystkim zażyłości z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą. Faktycznie obecny selekcjoner nie zdobył nigdy mistrzostwa, choć pracował w 10 klubach, tymczasem kontrkandydat Marek Papszun wywalczył je z Rakowem Częstochowa. Papszun jest dla Kuleszy nieznajomym, z Probierzem prezes Związku współpracował w Jagiellonii sześć lat.

Cokolwiek byśmy powiedzieli dziś, za chwilę nie będzie miało większego znaczenia. Fakt, że Probierz lubi fraszki Sztaudyngera świadczy o jego guście, a nie o kwalifikacjach trenerskich. Drużyna narodowa leży na łopatkach i trzeba ją z nich podnieść. Jeżeli w październiku Polska pokona Wyspy Owcze i Mołdawię, a w listopadzie Czechy, pojawi się nadzieja, by kadencja Probierza potrwała dłużej niż selekcjonera tymczasowego.

Logika nie trzyma się polskiej piłki

Tym lepiej dla kadry, im dłużej Probierz w niej wytrwa, bo to będzie znaczyło, że Kulesza tym razem się nie pomylił. Nominacja dla Fernando Santosa nie budziła wątpliwości i wszyscy wiemy jak się skończyła. Logika nie trzyma się polskiej piłki. Może selekcjoner powołany w roli ratownika i budzący głębokie kontrowersje, okaże się tym właściwym? W ostatnim czasie piłkarska reprezentacja Polski wyczerpała już chyba limit nieszczęść.

Niechlubny rekord

W minionych 24 miesiącach naszych piłkarzy prowadziło trzech selekcjonerów, Probierz jest czwarty. To w Europie niechlubny rekord. Im szybciej kręci się karuzela trenerska tym gorzej, bo wzmaga się uczucie chaosu. Paulo Sousa uciekł, Czesława Michniewicza zmiotła afera premiowa, Fernando Santos to wielki i drogi niewypał. Czego możemy oczekiwać po Probierzu? Fraszek na konferencjach prasowych? Demagogicznych stwierdzeń, że polscy trenerzy nie mają podstaw do żadnych kompleksów? Tymczasem sam Probierz z uśmiechem zadowolenia przyjął przydomek “Polskiego Guardioli”. Życzmy naszym piłkarzom, by było w tym choć ziarno prawdy.

Probierz jest takim trenerem jak polska piłka. W tym sensie trafił swój na swego. Tylko raz pracował za granicą, w 2011 roku w Arisie Saloniki, w którym wytrwał dwa miesiące. Krótkie kadencje to w jakimś sensie jego specjalność, po powrocie z Grecji w Wiśle Kraków pracował 7 miesięcy, a potem w GKS Bełchatów 40 dni. W Lechii Gdańsk był zatrudniony 8 miesięcy, ale szczytem szybkości była jego posada w ostatnim klubie Bruk-Becie Termalica Nieciecza, w którym wytrwał 48 godzin. Nie zdążył nawet spotkać się z drużyną. Na długo związał się z Jagiellonią i Cracovią, ale i tam podawał się do dymisji, które prezesi odrzucali. Żąda cierpliwości od innych, ale sam nie jest cierpliwy.

Były reprezentant Dariusz Dziekanowski twierdzi, że ustawiczna frustracja w polskiej piłce bierze się z przeszacowania możliwości naszych piłkarzy. Jest w tym pewnie sporo racji, choć nawet to nie wyjaśnia dlaczego gracze zatrudnieni w profesjonalnych klubach unikali jak ognia indywidualnych pojedynków z amatorami z Wysp Owczych? Przecież drużyna Santosa nie walczyła o mistrzostwo Europy, ale o wyprzedzenie w kwalifikacjach Mołdawii i Albanii. W Niemczech zagrają 24 zespoły narodowe na 53 zrzeszone w UEFA. Wymagania nie są więc ekstremalnie wyśrubowane.

Nie oczekujmy cudów od nowego selekcjonera. Dobry trener może wiele, choć diametralnie nie zmieni stanu reprezentacji kraju, której największym sukcesem w ostatnich 40 latach był ćwierćfinał Euro 2016.