Wczoraj Irlandczycy wylądowali w Katowicach. Uśmiechnięci, ze słuchawkami na uszach. Pełen luz. Jeden z nich, na pytanie, w jakim celu tu przyjechali, odpowiedział: „Żartujesz? Po zwycięstwo!”. Worthington nie chciał nic mówić. – To dobry znak. On nigdy nie mówi zbyt wiele przed wygranymi meczami – powiedział nam Steven Beacom z „Belfast Telegraph”.

Reklama

Po serii czterech zwycięstw coś się stało Irlandczykom. Jeszcze kilka lat temu na mecz do Chorzowa jechaliby jak na ścięcie, a zainteresowanie spotkaniem w Ulsterze byłoby mniejsze niż wizytą papieża. A teraz? – Spodziewamy się w Polsce wrogiej atmosfery. Mam jednak nadzieję, że przetrzymamy pierwszy napór, zaatakujemy i uciszymy kibiców – powiedział pomocnik Rangers Steven Davis. – Wygraliśmy cztery mecze z rzędu. To dodaje ci pewności siebie. Chcemy awansować, a żeby pojechać na mundial, trzeba wygrywać na wyjazdach. Między innymi w Chorzowie.

W polskich mediach dużo mówi się o zemście przy okazji tego meczu. Po pierwsze – bliżej nieokreślona i szerzej niezdefiniowana zemsta polskich fanów. – Davis zwrócił uwagę na istotną rzecz: nikt tu nie myśli o kwestii kibiców. To chyba wy zwracacie na to taką uwagę. Polacy będą gwizdać, prowokować, ale co z tego? Nasi piłkarze, pewnie głównie z politycznych względów, są do tego przyzwyczajeni – powiedział Beacom. – A nasi kibice pojadą do Chorzowa pokojowo nastawieni. Kulturalny doping. Jestem przekonany, że fani nie będą mieć wpływu na wynik tego meczu.

Po drugie – zemsta polskich piłkarzy (a co najmniej „rewanż”) za błędy w Belfaście, kompromitację, upokorzenie, „rozwiane nadzieje” itd. Ale ten wątek też na nikim nie robi wrażenia. – Polacy będą chcieli się odegrać, to oczywiste, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Ale dzięki temu mieliśmy czas się odpowiednio przygotować. Skupimy się na sobie. I zagramy tak jak w Belfaście. Ciągła presja, nieustanne bieganie. Zmusimy ich do błędu – twierdzi Davis.

I jeszcze kilka wypowiedzi w tym tonie. – Sam jestem zaskoczony tym, co mówią nasi piłkarze – stwierdził Beacom. – Atmosfera w drużynie jest bardzo pozytywna, zawodnicy Worthingtona są wyjątkowo przekonani co do własnych umiejętności, zdają sobie sprawę, że to dla nich ogromna szansa. W końcu nie graliśmy na mundialu od 1986 roku. Czekamy jeszcze dłużej, niż wy czekaliście…

Jimmy Nicholl, który grał w drużynie Irlandii Płn. na mistrzostwach w Meksyku, twierdzi, że sobotni mecz w Chorzowie ma takie samo znaczenie jak eliminacyjne spotkanie z Rumunią w 1985 roku. I że skończy się tak samo. Świetne parady bramkarza, gol z kontrataku i historyczne zwycięstwo. Efektem będzie oczywiście wymarzony awans.

– Jeśli mamy swój dzień, możemy wygrać z każdym – powiedział Nicholl (w Belfaście już nikogo takie słowa nie dziwią i nie wiadomo, dlaczego wciąż dziwią nas). – Do Ulsteru przyjeżdżały już Hiszpania, Anglia, Szwecja czy Dania. Wszyscy przegrywali. Na wyjazdach szło nam trochę gorzej, ale teraz to się zmieni. Aż nie chcę myśleć, co się stanie, jeśli wygramy.

Reklama

Wydaje się, że publicznie tylko Worthington jest w miarę powściągliwy. Ale i tak wyjątkowo optymistyczny. Przed odlotem do Katowic wspominał o minimum czterech punktach w dwóch najbliższych meczach – jeden z Polską i trzy ze Słowacją. – Na przestrzeni ostatnich lat ta grupa piłkarzy rosła w siłę, ich podejście do gry, mentalność są coraz lepsze. Dlatego jestem optymistą – powiedział Irlandczyk, który nie ukrywa, że w Chorzowie jego zawodnicy będą się przede wszystkim bronić. Ale pewnie i tak strzelą. Z kontrataku. – Trzy punkty zdobyte w Chorzowie dałyby nam znakomitą pozycję wyjściową. A potem jeszcze trzy i…

Worthington podobno jest mistrzem motywacji. Czasami wystarczy to, co Irlandczyk mówi w mediach. Niedawno fantazjował na temat dziewięciu punktów w trzech ostatnich meczach („bo jest okazja uczynić coś wyjątkowego, przejść do historii”; „bo outsiderom czasami łatwiej jest pokonywać wszelkie trudności”). Zawodnicy tego słuchają i zamiast pukać się w głowę, mu wierzyą, a potem grają, jakby rzeczywiście chcieli ten komplet punktów zdobyć. – On nie musi zatrudniać żadnego psychologa ani kogoś od mentalnych treningów. Tak samo jak Leo Beenhakker – śmieje się Beacom.

Tak więc Worthington, choć niezbyt wygadany, potrafi zrobić show. I każdy chce w nim uczestniczyć. Jonny Evans ryzykuje konflikt z Aleksem Fergusonem, byle zagrać w Chorzowie. 21-letniego obrońcę Manchesteru Utd czeka operacja i rehabilitacja, ale i tak mówi, że zaryzykuje. – Jonny zadzwonił do mnie i powiedział, żebym brał go pod uwagę przy ustalaniu składu. To niesamowite, jak bardzo chłopak zdaje sobie sprawę z wagi najbliższych meczów – cieszy się Worthington. Rywalizacja w jego drużynie jest niesamowita. Kontuzjowani – i to ciężko – Chris Brunt oraz Andrew Litte chcieli przylecieć do Katowice tylko po to, aby pobyć z drużyną, przypomnieć się selekcjonerowi i nie wypaść z reprezentacyjnego obiegu.

Evans nie odstaje od reszty irlandzkich optymistów. Też liczy na przynajmniej punkt. – Przede wszystkim nie możemy stracić bramki. Da się zrobić, choć pewnie przez większość meczu Polacy będą przy piłce – mówi Irlandczyk. – Wierzę w awans. Na początku każdy myślał, że z grupy wyjdą Czesi i Polacy, ale okazało się, że jesteśmy w stanie skutecznie rywalizować z każdym.

Irlandczycy zostali zakwaterowani w hotelu Monopol. Mają do dyspozycji między innymi siłownię, basen i saunę. Ale najczęściej mają korzystać z sali konferencyjnej. Tam Worthington będzie przekonywał swoich piłkarzy, że kibice mogą sobie krzyczeć, Boruc może się odgrażać, ale i tak wywiozą z punkty z Chorzowa. A tak w jednym zdaniu? – Powiem im: „Go for it!” – uśmiechnął się irlandzki selekcjoner.