Jeszcze przed kilkoma miesiącami wydawało się, że mamy reprezentację, która osiągnęła powinien przyzwoity poziom i z niego nie schodzi. Teraz widać wyraźnie, że stabilizacji nie ma. Nie wygrywamy z drużynami, które wcześniej regularnie pokonywaliśmy. Wróciliśmy do czasów, kiedy każdy mecz już w połowie eliminacji jest o wszystko...
Zbigniew Boniek: Mój punkt widzenia się nie zmienia. Jesteśmy europejskimi przeciętniakami. Ot, właśnie taka drużyna, jak Irlandia Północna czy Słowenia. Raz możemy z nimi wygrać, innym razem przegrywamy. Od czasu do czasu możemy się zachwycić grą drużyny, częściej nie da się patrzeć na to, co piłkarze wyczyniają na boisku. Raz awansujemy na mistrzostwa, innym razem odpadamy. Pewne jest jedynie to, że powyżej pewnego poziomu nie podskoczymy. Nie mamy do tego podstaw. Brakuje systemu szkolenia, sprawy futbolu są w Polsce źle poukładane od góry do dołu. I co najciekawsze, w tzw. środowisku nie ma żadnej ochoty na zmiany. Dla większości ludzi polskiej piłki dobrze jest jak jest. Mało tego, wpływowi w PZPN ludzie pokroju Krzysztofa Malinowskiego czy Michała Tomczaka wolą niszczyć, a nie budować. Karanie, dyskwalifikowanie, odejmowanie. To jest teraz modne. Nie widzę, aby mój kolega z boiska, a obecnie prezes PZPN Grzegorz Lato miał jakiś klarowny pomysł na polską piłkę. U nas rządzi się, żeby rządzić.
Beenhakker był naszą nadzieją na zmianę wizerunku polskiej piłki. A teraz jasno widać, że nie był w stanie dać nam więcej niż poprzedni selekcjonerzy Jerzy Engel czy Paweł Janas. Zawiódł się pan na Leo?
Za czasów Engela nasi piłkarzy grali w solidnych europejskich klubach. Powtarzam, grali, a nie się przyglądali jak grają inni. Mieliśmy Hajtę i Wałdocha w Schalke, Świerczewskiego w Marsylii, Dudka w Liverpoolu itd. Za Janasa też nie było aż tak źle jak obecnie. A teraz? Z całym szacunkiem dla Ebiego Smolarka i jego ojca Włodka, który jest moim przyjacielem. Ale przecież ten chłopak od pięciu miesięcy nie grał w klubie. Teraz nawet nie trenuje, bo nie ma gdzie. Jeśli my w sytuacji, gdy przegrywamy u siebie z Irlandią Północną 0:1, musimy sięgać po zawodnika będącego w takiej sytuacji i wierzyć, że on nas uratuje, to już jest naprawdę tragicznie.
Czyli daje pan Beenhakkerowi świetne alibi. Po prostu nie mamy dobrych zawodników.
Dzisiaj atakowanie Beenhakkera nie ma już sensu. Jego przyszłość jest jasna. On od kilku miesięcy ma swoją pracę w Rotterdamie. Pracę w Polsce traktuje dorywczo. Nie przejmuje się już specjalnie, zwróćcie uwagę, jak się uspokoił. Nie jest już taki nerwowy, ma komfort psychiczny. Patrzy na wszystko z dystansu i się uśmiecha. Podchodzi do tego tak: jak mi nie wyjdzie, to OK, nic się nie stanie. Nawet się nie musi wyprowadzać, bo już dawno to zrobił. W Polsce ostatnio bywał, tylko jak musiał mecz poprowadzić. Nawet na zgrupowanie ciągnął zawodników do Niemiec.
Tłumaczył, że tam ma spokój i dobre warunki do przygotowań...
Nie żartujmy. Reprezentacja to jest nasze dobro narodowe, a nie jakaś grupa ludzi, która szuka ciszy na niemieckiej prowincji. Jak ktoś potrzebuje ciszy, nie lubi dziennikarzy i kibiców, to powinien zmienić zawód. Wbrew pozorom taki szczegół jak dobór miejsca zgrupowania jest niezwykle ważny. Reprezentanci powinni poczuć klimat Polski przed meczem, doświadczyć tej presji, porozmawiać ze zwykłymi ludźmi, rozdać jakieś autografy. Uwierzcie mi, bo wiele lat grałem w kadrze jako zawodnik zagranicznego klubu. To ma ogromny wpływ na piłkarzy. Argument, że nigdzie nie jest tak dobrze jak w jakimś Muehlheim pod Frankfurtem też mnie nie przekonuje. My przygotowywaliśmy się do najważniejszych meczów w Kamieniu na Śląsku i było OK, medal z mistrzostw świata przywieźliśmy. Piłkarze to nie biznesmeni, którzy muszą opływać w luksusy. Nie może być tak, że selekcjoner wybiera miejsce zgrupowania pod kątem odległości do domu i swojego głównego miejsca pracy.
Holender już wiele razy dementował informację o swojej rzekomej pracy w Feyenoordzie. Oficjalnie to on tam tylko doradza społecznie...
Tak, wiele razy to słyszałem. Ale wie pan co? Jakoś nie wierzę. W ubiegłym tygodniu byłem na takim sympatycznym turnieju golfowym. Do Francji do Divonne zaprosili dawnych piłkarzy, m.in Cruyffa, Beckenbauera, Platiniego, Rusha i van Bastena. Pograliśmy, zjedliśmy, wypiliśmy po dobrym winku. Van Basten podszedł do mnie i pyta, jak nam się wiedzie z jego rodakiem Beenhakkerem. Coś tam burknąłem, że raz lepiej, raz gorzej, i zrewanżowałem się pytaniem o Leo w Feyenoordzie. I co usłyszałem od Marco: „Zatrudnienie Beenhakkera w roli dyrektora sportowego to był świetny ruch klubu. Latem wykonał kawał dobrej roboty, poukładał sprawy i od razu drużyna gra znacznie lepiej”. Chciałbym to wyraźnie podkreślić – tak poważny człowiek, jakim jest van Basten, twierdzi, że nasz selekcjoner jest dyrektorem sportowym w Feyenoordzie. A kiedy nazwałem kiedyś żartobliwie Beenhakkera Pinokiem, to się obraził i zaczął mnie podszczypywać. Teraz mogę zatem powiedzieć poważnie: Leo kłamie prosto w oczy!
Kto powinien zastąpić Beenhakkera? Na giełdzie przewijają się właściwie już tylko dwa nazwiska: Stefan Majewski i Franciszek Smuda.
Trzeba się poważnie zastanowić, komu powierzyć tak wygodną pracę. Jeśli nie pojedziemy na mundial, to przyszły selekcjoner będzie miał dwa i pół roku pracy właściwie bez żadnej presji. Bo przecież nie weźmiemy udziału w następnych eliminacjach i nasz następny poważny mecz o stawkę odbędzie się w 2012 r. Na podstawie spotkań towarzyskich, które będziemy jedynie rozgrywać trudno o jakąkolwiek ocenę czy rozliczenia. Dlatego w tej kwestii nie można być w gorącej wodzie kąpanym.