Prezes PZPN swoją gafę tłumaczy... nerwami. Leo Beenhakker nie chciał wracać jednym samolotem z piłkarzami i działaczami PZPN. Bladym świtem o piątej rano opuścił Słowenię i w momencie kiedy piłkarze wsiadali do samolotu, on już był w swoim domu w Belgii. Żeby było śmieszniej, w czasie tego lotu Leo odzyskał pracę, którą stracił dzień wcześniej. Lato anulował bowiem swoją decyzję o zwolnieniu selekcjonera.

Reklama

"Nie mam prawa w pojedynkę decydować o zwolnieniu trenera. Musi o tym zadecydować zarząd związku, który zbiera się 17 września. Leo Beenhakker jest zaproszony na jego posiedzenie" - miał powiedzieć prezes PZPN.

>>>Beenhakker: Lato chyba za dużo wypił

Jednak do takiego spotkania najprawdopodobniej nie dojdzie. Obrażony Leo ani myśli przyjeżdżać na spotkanie z działaczami związku. Jest niemal pewne, że Holender uniesie się honorem i dotrzyma słowa danego dziennikarzom. "Wychodząc z tej sali, kończę swoją pracę z polską reprezentacją" - mówił Beenhakker podczas konferencji prasowej, kiedy dowiedział się o tym, że Lato zwolnił go przed kamerami telewizyjnymi.

Dlaczego w ogóle doszło do takiej sytuacji? Lato, stając przed kamerą stacji nSport, miał tylko podziękować piłkarzom za wysiłek włożony w nieudane dla nich eliminacje mistrzostw świata. Jednak pod wpływem emocji niepotrzebnie palnął także o wyrzuceniu selekcjonera. Lato był zdenerwowany sytuacją, do której po meczu doszło pod szatnią polskiej drużyny. Nabuzowani po porażce piłkarze nie chcieli, aby przyszła do nich delegacja PZPN w składzie Lato, wiceprezes Adam Olkowicz i sekretarz generalny Zdzisław Kręcina. Padały mocne słowa. Piłkarze wściekali się na działaczy, bo widzieli, jak oni zachowują się w Mariborze. Gdy podczas spaceru po mieście spotkali grupę działaczy popijającą przy jednym ze słoweńskich barów, ludzie z PZPN odpowiedzieli im, że piją za ich zwycięstwo. Leo uspokoił bluzgających piłkarzy. "Zachowajcie kulturę" - zaapelował i piłkarze podali ręce Lacie.

>>>Leo Beenhakker bał się wrócić do Polski

Prezes PZPN chciał też porozmawiać z selekcjonerem o rozliczeniu go za słabe wyniki i zaprosić na posiedzenie zarządu. Leo zbył go jednak, mówiąc, że to nie czas ani miejsce na takie rozmowy. Wyprowadził tym Latę z równowagi, a potem była wypowiedź dla telewizji...

Reklama

"Potrafię powiedzieć <przepraszam>. Moja wypowiedź była zbyt wczesna" - tłumaczył Lato. "Zadziałały emocje. Powinienem najpierw porozmawiać z trenerem, a potem z dziennikarzami. Leo ma kontrakt ważny do końca eliminacji, ale myślę, że uda nam się znaleźć kompromisowe rozwiązanie i rozstaniemy się w zgodzie. Nie jest jednak tak, że nic się nie stało. Stało się i zdania nie zmienię. Mamy teraz trochę czasu, aby wybrać trenera, który będzie przygotowywał zespół do mistrzostw Europy w 2012 roku. Na pewno nie będzie to Leo Beenhakker. Z końcem eliminacji jego kontrakt wygasa. W grę nie wchodzą żadne odszkodowania. Liczę, że podamy sobie rękę i rozejdziemy się w zgodzie" - dodał Lato.

Maribor i data 9 września 2009 ogólnie nie będzie dobrze się kojarzyć ani Lacie, ani Beenhakkerowi. Prezes PZPN ogromnie naraził się kibicom, po tym jak nie zapewnił im odpowiedniej puli biletów na mecz w Słowenii. Oprócz tradycyjnych wyzwisk na stadionie prezesa spotkała też niemiła przygoda poza nim. Dzień przed meczem kilku agresywnych kiboli zaczepiło Latę na mieście, ale na szczęście do żadnych rękoczynów nie doszło.

>>>Oto jak Szpakowski rozprawił się z Leo

Teraz prezes PZPN musi zrobić wszystko, żeby odzyskać sympatię kibiców. Najłatwiej to osiągnie, zatrudniając trenera, którego ludzie lubią i cenią. Władze PZPN czeka więc trudne zadanie. We wtorek nazwiska nowego selekcjonera jeszcze nie poznamy. Najprawdopodobniej podejmie on pracę dopiero od stycznia. Do tej pory kadrę prowadzić będzie tymczasowo Stefan Majewski. Kto będzie po nim? Prezes PZPN jest tajemniczy.

"Powiem tylko, że naszego kandydata jeszcze nie wytypowaliście" - mówił tylko, mając na myśli publikacje prasowe, w których padały nazwiska Majewskiego, Franciszka Smudy (najbardziej prawdopodobna kandydatura), Ryszarda Tarasiewicza, a nawet Włodzimierza Smolarka. Czyżby więc działacze trzymali w kieszeni jakiegoś ukrytego asa?