Jest pan w złym nastroju czy w bardzo złym?
Leo Beenhakker: Ani tak, ani tak. Niech pan da spokój. To, co się stało w środę, to był kabaret, komedia. Coś jakby farsa. A takie rzeczy wprawiają w dobry nastrój. Czym więc miałbym się martwić?
Tym na przykład, że stracił pan pracę.
Dam sobie radę, przeżyję. Jestem doświadczonym trenerem i człowiekiem. A to nie było poważne.
I w ogóle nie przejął się pan publiczną deklaracją prezesa PZPN, że zostaje pan pozbawiony funkcji trenera reprezentacji?
No właśnie - publicznej. 45 lat jestem trenerem. Zdaję sobie sprawę, że to szkoleniowiec bierze na siebie odpowiedzialność za złe wyniki drużyny. Ja to doskonale rozumiem. Trzeba płacić cenę za niepowodzenia. I byłem na to gotowy. Mogłem przekazać kadrę panu Majewskiemu czy Piechniczkowi w normalnych okolicznościach. Jednak takie rzeczy jak dymisja załatwia się honorowo, w cztery oczy. Podajemy sobie ręce, mówimy, co trzeba, i się rozstajemy. Profesjonalnie. I jest OK. Ale jak ktoś za moimi plecami mówi do kamery, że mnie zwalnia, to to nie jest OK. To nie jest normalny przekaz informacji. Takie coś nie ma nic wspólnego z cywilizowanymi metodami. Dlatego czuję, że to było bardzo złe z czysto ludzkiego punktu widzenia.
Lato nie miał prawa być zdenerwowanym po fatalnych meczach eliminacyjnych?
Ja po prostu nie zasłużyłem na takie traktowanie. Choćby dlatego, że pracowałem przez trzy lata dla tej reprezentacji. Były wzloty i upadki, ale fakt jest faktem, coś w niej po sobie zostawiłem. Dałem z siebie wszystko. Po meczu ze Słowenią byłem razem z prezesem w szatni, byliśmy na boisku, potem byłem w hotelu, cały czas pod telefonem. I pan Lato nic mi nie powiedział o żadnej dymisji. To utwierdza mnie w przekonaniu, że ja grałem w jednej drużynie, a on i inni działacze w drugiej. I jak już powiedziałem – można się z tego śmiać. Bo to komedia.
Powiedział pan holenderskim mediom, że działacze PZPN stanowili problem dla pana i piłkarzy podczas zgrupowań. To nie przesada?
Nie mam nic przeciwko takim wizytom, dopóki pewna granica nie zostanie przekroczona.
Lato twierdzi, że nie została przekroczona.
Lato tak powiedział? Aha… Cóż, to jego zdanie.
Powiedział pan również, że Lato mówiąc w Mariborze do kamer o pana dymisji, był pijany…
O nie, nie. Nie wciągniecie mnie w te dziennikarskie kłamstwa.
Czyli nawet nie zasugerował pan, że Lato był pod wpływem alkoholu?
Nic takiego nie powiedziałem. To nie moja sprawa, w jakim był stanie. Może działał pod wpływem silnych emocji, nie był wtedy odpowiedzialny, a może wystarczająco przygotowany, aby składać takie deklaracje?
Pan go atakuje, a Lato przeprosił wczoraj, że zwolnił pana przed kamerami.
Ale kogo przeprosił? Mnie czy pana? Czy powiedział to mi? Bo ja mam wrażenie, że znów stanął przed kamerami i powiedział coś mediom. A przecież prezes zna mój numer.
Podobno ma pan być zaproszony do PZPN na rozmowę.
Ale o czym mielibyśmy rozmawiać? Przecież zostałem zwolniony.
Może Lato chce powiedzieć: „Leo, zostańmy przyjaciółmi”?
Cóż, ja do Warszawy nie będę przyjeżdżał. To nieludzkie, jak mnie potraktował. Nikt nie powinien tak postępować. Tyle w tym temacie.
A piłkarze? Podobno pożegnanie z nimi było bardzo emocjonalne?
Owszem, po kolacji z każdym porozmawiałem w cztery oczy. Jestem im wdzięczny za te trzy lata. To była bardzo profesjonalna współpraca, przyjemna również z tego ludzkiego punktu widzenia.
Za rok, dwa, jak pan będzie sobie spokojnie mieszkał w Holandii, to co panu przyjdzie do głowy na myśl o Polsce?
Z waszego kraju będę miał bardzo miłe wspomnienia i nie przesłonią tego obrazu nawet działacze, pan Lato i jego wystąpienie. Będę wspominał świetnych kibiców i sympatycznych piłkarzy, przyjaciół, których w Polsce zostawiłem.