Czy to dobry pomysł, że reprezentację objął trener tymczasowy?
Spójrzmy na historię. Ani Lesław Ćmikiewicz, ani Krzysztof Pawlak nie zaistnieli w kadrze po tych epizodach, które niby miały być kiedyś dla nich szansą. Najgorsze jest u nas to, że od lat w reprezentacji brakuje ciągłości. Te kolejne nominacje powinny być w jakimś sensie przygotowywane dużo wcześniej. Po przyjściu Beenhakkera wydawało się, że jego naturalnym następcą będzie Dariusz Dziekanowski. Doskonały kandydat, trener młodzieży, wybitny reprezentant, mający świetne piłkarskie CV, znajomość języka angielskiego, aparycję, umiejętność poruszania się po salonach. I nic z tego nie wyszło.
Prezes Lato zapowiada konkurs, wzoruje się nad prezesie PZPS Mirosławie Przedpełskim, który wynalazł Daniela Castellaniego. Podobno kandydaci będą pisać jakieś prace...
Nie można porównywać siatkówki do piłki nożnej. Siatkówka jest piękną grą, ale dużo prostszą w swoich założeniach niż futbol. Jak mówi Janek Tomaszewski, który niestety skończył tylko szkołę włókienniczą w Łodzi i mylą mu się różne pojęcia, noga jest bardziej manualna niż ręka. Żartuję oczywiście. Konkurs to może być piękności. Tutaj potrzeba jednak realnego planu uwzględniającego obecną polską rzeczywistość. A jaka ona jest, to wszyscy widzą.
Jaka jest?
Jesteśmy nadzy. Nie ma co opowiadać, jakich mamy utalentowanych ludzi, jaką młodzież. Tego lata byłem na pierwszych piłkarskich wakacjach z moim sześcioletnim wnuczkiem. Widziałem, jakie dzieci przychodzą teraz do piłki. Nadwaga, płaskostopie, skrzywienie kręgosłupa. Spotkałem chłopca 12-letniego z 15-kilogramową nadwagą. Te dzieciaki trzeba leczyć. Rozpocząć od ćwiczeń korekcyjnych, a dopiero później myśleć o futbolu. To nie muszą być nawet piłkarze, ale przynajmniej zdrowi ludzie. Owszem, to jest sprawa PZPN, ale nie tylko. Wydział szkolenia powinien kreować politykę szkoleniową, wcielać w życie schematy, zrobić unifikację szkolenia, wprowadzić kontrolę, monitorować poszczególne kategorie wiekowe. Za to się trzeba zabrać. Jak zaczniemy od konkursu, to na tym konkursie skończymy. Trener może napisać piękną pracę, przekonać komisję do swoich planów i umiejętności, ale co z tego? Trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby wykorzystać orliki piłkarskie. Trzeba podjąć radykale środki, a nie tylko podniecać się wierzchołkiem góry lodowej, jakim jest reprezentacja.
Rząd powinien się tym zająć?
Oczywiście. Jest bardzo dużo do zrobienia przez Ministerstwo Sportu. Minister Drzewiecki, premier i trzy czwarte rządu grają w piłkę. Teoretycznie nie może być lepszej koniunktury. Ja nie mówię, że to ma być kosztem innych dyscyplin, ale na bazie tych środków, które są: ministerstwa, urzędów, gminy czy miast można zrobić dużo więcej.
Mnóstwo pieniędzy poszło już na orliki, które bardzo często leżą odłogiem...
Rozmawiałem z ministrem Drzewieckim. Pochwalałem inicjatywę orlików, ale powiedziałem wyraźnie, że jednym z warunków powodzenia jest zabezpieczenie przygotowanych do zawodu nauczycieli, którzy będą nad tym czuwać. Teraz działa to tak, że w każdej szkole jest kilku nauczycieli dowolnych przedmiotów lub ludzi z administracji szkół, którzy na orlikach dorabiają sobie, aby utrzymać rodzinę na powierzchni. Pójdą, rzucą piłkę dzieciakom, niech grają. Skoro jest nas jednak stać, żeby zapłacić za taki obiekt w każdej gminie dwa miliony złotych, to trzeba też zabezpieczyć trzy tysiące złotych na trenera, który się tym zajmie. Podobno był jakiś projekt, ale gdzie on jest? Najważniejszy jest dół piramidy i populacja, która uprawia sport. Wiadomo, że teraz dzieci są wygodne, mają dużo zajęć, komputery, PlayStation itd. Młodzież w sposób naturalny została odciągnięta od tego, co się nazywa sportem i kulturą fizyczną. U nas po zmianie ustroju sporo się zmieniło, ale w piłce nożnej nic. Zostaliśmy daleko z tyłu.
Ale już w siatkówce czy koszykówce można było reformy przeprowadzić i wszystko sensownie poukładać. To może winni jesteście wy, ludzie piłki?
Z tymi porównaniami to bym nie przesadzał. Niby co to jest ta nasza koszykówka? Wpuścili do ligi czarnoskórych graczy średniej klasy, którzy zarabiają po 200 tysięcy dolarów, a polska reprezentacja, jak pan na nią popatrzy, to też jest dramat. Jeden Gortat tylko ratuje im twarz. Rozgrywający Logan, jakiś Lampe, 40-letni Wójcik... Niedługo będziemy przegrywali nawet z Bangladeszem. A przecież koszykarze mają hale, mają wszystko.
Zakładając, że rząd i PZPN zajmą się futbolem na serio natychmiast, ile lat potrzebujemy, aby dogonić przynajmniej średniaków europejskich?
Jedno pokolenie trzeba poświęcić, aby metodą prób i błędów wypracować system, który byłby relatywny do aktualnych możliwości i sytuacji polskiej piłki. Mówienie o tym, że w trzy lata, jakie zostały nam do Euro, postawimy w kraju futbol na nogi, to nonsens.
To po co Beenhakker i swego czasu pan razem z nim mamiliście nas przez tyle miesięcy, że mamy zdolnych zawodników, tylko trzeba ich wyszukać i dobrze z nimi popracować?
Wydawało mi się, że fala tych młodych, zdolnych graczy w bardzo krótkim czasie zastąpi tych, którzy są już wypaleni. Bo jak pan wie, wielu z nich udało się wkomponować w ten zespół po pierwszym nieudanym meczu Beenhakkera z Finlandią. Można w tej chwili dyskutować o poszczególnych nominacjach czy pomyłkach w wyborze selekcjonera. Prawda jest jednak taka, że wielu z tych graczy przestało się rozwijać.
Zawinili trenerzy klubowi?
To nie tak. Mamy coraz lepszych trenerów, którzy chcą się uczyć. Mają dostęp do wiedzy, wyjeżdżają na staże. Nie mamy wyłącznie niezdolnych zawodników i głąbów trenerów. Mało tego, jako naród dysponujemy zdolnościami do gier zespołowych. Oparte są one przecież na kombinacji. A my kombinować potrafimy jak mało kto. Jeszcze raz powtórzę, trzeba się zabrać za pracę u podstaw. Obojętnie kto by tutaj chciał cokolwiek zrobić, nie znajdzie tak natychmiast skutecznej recepty na sukces. Bez względu na to, czy te mecze poprowadzi Lippi, Rehhagel czy Ferguson, to zderzy się z tymi samymi problemami, które miał Leo. Tu jest potrzebna całkowita odnowa. Nie jesteśmy głupi, mamy tradycję. Polska myśl szkoleniowa zapewniała nam dawniej sukcesy. Tylko trzeba popatrzeć też na to inaczej. Nie można ekscytować się tym, co było dawniej, bo prawda jest taka, że my z tą swoją dumą i wspomnieniami zostaliśmy w miejscu, a świat nam odjechał.
Dlaczego Beenhakkerowi się nie udało?
Ja mogę powiedzieć o Euro 2008. Zespół został wyciśnięty jak cytryna. Wypadły trzonowe zęby jak Sobolewski, Błaszczykowski, Bronowicki czy Żurawski. Pozostali przestali grać w klubach.
Po Euro nastąpiła kompletna degrengolada, wygraliśmy ledwie jeden poważny mecz z Czechami...
Po mistrzostwach potrzebna była transfuzja. Wprowadzenie do krwiobiegu nowych graczy. Tych kandydatów nie było zbyt wielu. Etatowi reprezentanci coraz mniej grali. Ci, którzy mieli się rozwijać, jak Matusiak, z wielu względów poodpadali, zatrzymali się w rozwoju. Rynek w Polsce jest ubogi, poza jednym Robertem Lewandowskim, który jeszcze niedawno grał w trzeciej lidze, nie ma żadnych objawień. Można dyskutować, ale wybór jest marny. Oglądam teraz systematycznie ligę, niektóre mecze komentuję. Gdybym miał trenerowi Majewskiemu polecić na te dwa mecze jakichś nowych zawodników, to uzbiera się raptem trzech - Jodłowiec na defensywnego pomocnika, Peszko i Glik. Może jeszcze Grosicki, ale najpierw musiałby się uspokoić poza boiskiem. A tu już jest nuta niepewności, że nie będzie w zgodzie z dyscypliną.
A propos dyscypliny. Były dyrektor reprezentacji Jan de Zeeuw powiedział, że podczas zgrupowań spał pan z otwartymi drzwiami, żeby zawodnicy nie uciekali na dyskoteki...
"Truskawka", jak o nim mówimy, zachorował chyba na łupież. Nigdy nie śpię z otwartymi drzwiami, bo miałbym laryngologiczne kłopoty (śmiech). Za moich czasów nikogo nie trzeba było holować do łóżka i pilnować. Bobo Kaczmarek miał po prostu dobry kontrakt z zawodnikami. Starałem się być pomostem między Leo a zespołem. Wynikało to z tego, że większość z nich znałem od lat, wielu z nich trenowałem, niektórym w życiu pomogłem. Nie chcę mówić, że byłem mężem opatrznościowym, ale oni czuli komfort i o wielu sprawach mnie informowali, często radząc się, co zrobić. Oni szanowali mnie, a ja ich. Antoni Piechniczek ma rację, że nie wolno być cerberem, bo to i tak niewiele da. Jeden z moich dawnych zawodników, który przebimbał swoją karierę, tłumaczył mi kiedyś, że nie ma sensu go zamykać, bo on jak będzie chciał się napić, to się zamieni w mrówkę i przez dziurkę od klucza wyjdzie. Tak wielkie z powodu nałogu miał pragnienie.
Według słów de Zeeuwa po meczu z Irlandią Płn. pragnienie męczyło całą grupę reprezentantów.
Najtrudniejsze są te mecze co trzy dni. Kiedyś po remisie w Portugalii mieliśmy wyjazd do Helsinek na mecz z Finlandią, nie mogliśmy tam przegrać. I nikt po meczu nie chlał. Mecz się skończył o 22.50, później kontrole antydopingowe, do drugiej w nocy kolacja, o 10 rano śniadanie, o 11.30 trening. Nie widziałem ani jednego pijanego na treningu. Za moich czasów po prostu tego nie było. Tego, co mówi Jan, ja nie firmuję. Mnie nie ma w reprezentacji od 2008 roku. Wtedy mieliśmy zgrany sztab szkoleniowy.
No ale Beenhakker w końcu się was pozbył...
Wielu pana kolegów jest zdania, że Leo na ołtarzu niepowodzeń podczas Euro położył swoich asystentów. Ja się sam położyłem, sam zrezygnowałem. Miałem 58 lat i chciałem wrócić do pracy w klubie. Dałem tej reprezentacji wszystko, co mogłem. Służyłem radą, informacją, każdy miał swoją metryczkę. Leo powiedział o mnie w jednym z wywiadów, że wiem nawet, jak nazywa się teściowa każdego zawodnika i jak się wabi jego pies.
W rewanżu za te pochwały publicznie ucałował pan jego pierścień?
Nie pierścień tylko jego szlachetną dłoń. Możecie ze mnie robić wała, ale ja się tego nie wstydzę. Nie wstydzę się okazywać swoich uczuć. Zrobiłem to w geście uniesienia po tym, jak udało się uratować zwycięstwo. W niczym to nie narusza mojej godności.