Mecz powinien rozpocząć się doskonale dla Śląska. Damian Gąska, który zagrał w wyjściowym składzie wrocławian, bo za kartki pauzował Michał Chrapek, zabrał piłkę Igorowi Lewczukowi, a ten próbując ratować sytuację powalił zawodnika miejscowych na ziemię. Ponieważ cała sytuacja miała miejsce w polu karnym, sędzia wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Robert Pich, ale strzelił fatalnie i Radosław Majecki nie miał problemu z obroną.

Reklama

Kilka minut później było 0:1 i ponownie swój udział w akcji miał Gąska. Pomocnik Śląska stracił piłkę w prosty sposób przed własnym polem karnym. Goście błyskawicznie rozegrali akcję, którą skutecznym strzałem zakończył najbardziej aktywny na boisku Paweł Wszołek.

Później znacznie gorącej niż na boisku było na trybunach. Kibice Śląska zrobili taki pokaz pirotechniczny, że arbiter najpierw przerwał mecz, a ponieważ eksplozje petard się przedłużały, nakazał zejść zawodnikom do szatni. Po około 10 minutach piłkarze zaczęli znowu grać, ale sędzia ostrzegł, że jeżeli ponownie będzie musiał przerwać mecz, zakończy go przed czasem.

Po wznowieniu gry na boisku nie działo się wiele. Nie brakowało walki, ale składnych akcji było niewiele. Lepiej prezentowali się przyjezdni, którzy grali dokładniej i przede wszystkim szybciej. Najlepszą okazję na drugiego gola miał Walerian Gwilia, który znalazł się sam na sam z bramkarzem Śląska, ale tak długo zwlekał z oddaniem strzału, że jeden z obrońców gospodarzy wybił mu piłkę spod nóg.

Śląsk najlepszą okazję mógł mieć po odważnym wyprowadzeniu piłki spod własnego pola karnego przez Wojciecha Gollę. Wrocławianie wychodzili trzech na dwóch, ale w decydującym momencie obrońca gospodarzy tak podał piłkę, że wysłał swojego kolegę z drużyny w narożnik boiska.

Reklama

W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Nadal lepiej prezentowali się przyjezdni, którzy grali płynniej i szybciej, Śląsk ograniczał się praktycznie do zagrywania długich piłek, ale sytuacji bramkowych nadal brakowało.

O emocje postarali się w końcu sami obrońcy gospodarzy, którzy tak wybijali piłkę, że w idealnej sytuacji znalazł się Luquinhas. Zawodnik gości przymierzył, ale Matus Putnocky popisał się fantastycznym refleksem i nadal było 0:1.

Z czasem zaczęła zarysowywać się przewaga Śląska. Wrocławianie byli częściej przy piłce, a ciężar gry przesunął się na połowę przyjezdnych. Szansę na wyrównującego gola miał Piotr Samiec-Talar po składnej akcji, ale trafił wprost w Majeckiego.

W momencie, kiedy Śląsk zaczął przejmować inicjatywę, goście zadali drugi cios, w czym pomogli im ponownie sami rywale. Obrońcy Śląska tak wybijali piłkę z własnego pola karnego, że ta trafiła pod nogi Jose Kante, który z kilku metrów z ostrego kąta trafił do siatki.

Na tym emocje praktycznie się skończyły. Gospodarze niby jeszcze próbowali odrabiać straty, ale wyraźnie grali już bez wiary w sukces. Na dodatek po kontrataku oraz podaniu najlepszego na boisku Wszołka trzeciego gola dla przyjezdnych strzelił Luquinhas.

Śląsk Wrocław - Legia Warszawa 0:3 (0:1)
Bramki: 0:1 Paweł Wszołek (13), 0:2 Jose Kante (73), 0:3 Luquinhas (83-głową)
Żółta kartka - Śląsk Wrocław: Diego Zivulic, Filip Markovic. Legia Warszawa: Paweł Wszołek
Sędzia: Piotr Lasyk (Bytom)
Widzów: 31 819
Śląsk Wrocław: Matus Putnocky - Kamil Dankowski, Israel Puerto, Wojciech Golla, Dino Stiglec - Robert Pich, Diego Zivulic, Jakub Łabojko (70. Filip Markovic), Damian Gąska (78. Mateusz Cholewiak), Przemysław Płacheta (68. Piotr Samiec-Talar) - Erik Exposito
Legia Warszawa: Radosław Majecki - Marko Vesovic, Artur Jędrzejczyk, Igor Lewczuk, Michał Karbownik - Paweł Wszołek, Andre Martins (68. Jarosław Niezgoda), Luquinhas, Domagoj Antolic, Walerian Gwilia (83. Mateusz Wieteska) - Jose Kante (83. Maciej Rosołek)