W pierwszym meczu w Poznaniu mistrzowie Polski przegrali 1:4. Włoski dziennik przyznał, że Fiorentina na własnym boisku napędziła stracha swoim kibicom.
"Ale nas Fiorentina wystraszyła" - podkreśliła największa włoska gazeta sportowa w relacji ze stadionu Franchi w stolicy Toskanii. Zaznaczyła, że florentyczycy, którzy byli mocni podczas pierwszego meczu w Poznaniu, stanęli w obliczu ryzyka odwrócenia dobrej passy do czasu pierwszej i drugiej bramki, które równe były awansowi do półfinału.
Fiorentina awansowała do półfinału po raz trzeci
"La Gazzetta" zaznaczyła, że po raz trzeci w ostatnich 15 latach Fiorentina awansowała do europejskiego półfinału. Po poznańskim meczu, zaznaczono, wydawało się to pewne. "Ale Fiorentina skomplikowała sobie życie" i dopiero bramki Riccardo Sottila, a potem Gaetano Castrovillego dały drużynie awans.
W komentarzu do meczu we Florencji zwrócono uwagę na obecność prawie trzech tysięcy kibiców Lecha "głośnych i bliskich drużynie, mimo praktycznie niedającego nadziei wyniku pierwszego meczu 1:4".
W relacji wyrażona została też opinia, że postawa sędziego Rade Obrenovica pozostawiała wiele do życzenia. Jako przykład podano brak kary za faul na Gonzalezie.
"Mecz, którego wynik wydawał się już zapisany i miał być na luzie, stał się batalią, także z powodu sędziego" - oceniła "La Gazzetta dello Sport". Dodała: "Lech wierzył dalej, ale to Fiorentina przechodzi. Z dreszczem emocji, ogromnym dreszczem trwającym przez cały mecz".
Także florencki dziennik "La Nazione" napisał o wielkim strachu, jaki ogarnął kibiców "violi" po tym, gdy poznański klub prowadził aż 3:0. Mecz nazwał "emocjonującym" zaznaczając, że dopiero dwie bramki "wyrwały piłkarzy Fiorentiny z koszmaru".
Spotkanie, które miało być "zwykłą formalnością", od razu zaczęło się źle dla gospodarzy, bo bardzo długo nie potrafili grać tak, jak trzeba, a ich obrona była "krucha"- wskazała gazeta. Negatywnie oceniła słoweńskiego sędziego, który "zdenerwował dwie drużyny".
Według "Corriere dello Sport" awans klubu z Florencji nie obył się bez "cierpień".
Sylwia Wysocka