Zacznijmy od tego co polskich kibiców siatkówki interesuje najbardziej. Czy trzykrotny mistrz świata, trener najbogatszego włoskiego klubu kandyduje na selekcjonera reprezentacji Polski?

Reklama

Chciałbym, ale to nie zależy ode mnie. Nikt z polskiej federacji nie kontaktował się ze mną, a to do nich należy pierwszy krok. Ja lubię sytuacje jasne i konkretne, a na razie moja kandydatura to kwestia bardzo hipotetyczna.

Ale podobno regularnie wypytuje pan Sebastiana Świderskiego o losy naszej kadry?

No dobra, ma mnie pan... Ale mówiąc poważnie, Seba jest moim podopiecznym i naturalne, że pytam go, co słychać w Polsce. Szczerze? Bardziej niż walka o posadę trenera interesują mnie wasi siatkarze. Kilku znam z czasów moich występów w reprezentacji Włoch, część z Serie A. Wiem, co się dzieje u Winiarskiego, Wlazłego, Zagumnego i wielu innych. Jestem informowany na bieżąco.

Reklama

Wiedza wprost idealna dla kogoś, kto myśli o przejęciu schedy po Raulu Lozano.

Powtórzę jeszcze raz – jest mi bardzo miło, że moje nazwisko wymienia się w wąskim gronie faworytów, ale dopóki nie będzie konkretów, wolałbym zachować milczenie. Czuję się trochę niezręcznie wobec mojego obecnego pracodawcy. Tym bardziej, że w weekend zainaugurowaliśmy rozgrywki, a tydzień temu zdobyliśmy Superpuchar. W Maceracie wiąże mnie jeszcze dwuletni kontrakt.

Przyzna pan jednak, że prowadzenie reprezentacji Polski to zupełnie inne wyzwanie.

Reklama

Pewnie. W Polsce siatkówka ma przebogate tradycje i poważne trofea na koncie. Od lat macie masę utalentowanych zawodników, dobrą bazę treningową i spore zainteresowanie kibiców. Obecna drużyna mimo wielu niepowodzeń nadal jest jedną z najsilniejszych na świecie. W najważniejszych turniejach systematycznie zajmuje miejsca między trzecim a ósmym. Prowadzenie Polaków wiązałoby się naturalnie z ciężką pracą, ale także większą możliwością odniesienia sukcesu niż na przykład z Belgią czy Austrią.

Z tymi sukcesami nie jest u nas ostatnio najlepiej. Na igrzyskach w Pekinie miał być medal, a przegraliśmy z kulejącymi Włochami.

Wiem, bo byłem na igrzyskach komentatorem telewizji RAI. Przyglądałem się waszej grze z bliska i wydawało mi się, że możecie zajść naprawdę wysoko. W meczu z Italią przy stanie 14:14 w tie–breaku Wlazły zaserwował taką bombę, że w dziewięciu na dziesięć przypadków skończyłoby się asem. Ale ten jeden raz libero Mirko Corsano w niewiarygodny sposób odebrał piłkę, a Valerio Vermiglio rozegrał ją w sobie tylko znany sposób. O wygranej zadecydował detal. Ale tak to już jest w rywalizacji Polaków z Włochami. Przed spotkaniem każda z drużyn ma po pięćdziesiąt procent szans na zwycięstwo.

A pomyśleć, że kiedyś nie mieliśmy z wami szans, regularnie dostajwaliśmy lanie. Co się stało z niezwyciężoną włoską siatkówką?

Problem jest niestety bardzo złożony. Brakuje nam jakiegoś spektakularnego, choćby pojedynczego triumfu. Trzeba także przyznać, że zawodnicy nie są już najmłodsi. Do tego dochodzi spadek zainteresowania siatkówką w całym kraju. Młodzież we Włoszech przestała garnąć się nie tylko do siatkówki, ale w ogóle do sportu. Obym się mylił, ale wydaje mi się, że boom na siatkówkę powoli się u nas kończy.

Włoskie media główną przyczynę kryzysu widzą w masowym napływie cudzoziemców, którzy w rozgrywkach ligowych blokują rozwój rodzimych talentów.

Nie zgadzam się. Moim zdaniem w Serie A1 zawsze powinni grać najlepsi siatkarze świata. Nie ważne ilu, nie ważne skąd. Ta liga musi być wizytówką w całej Europie. Surowsze limity obcokrajowców należałoby natomiast wprowadzić w drugiej lidze. Tam są znakomite warunki do kształtowania młodych talentów. Pod tym względem rozgrywki we Włoszech wciąż są o krok przed ligą rosyjską czy polską, które finansowo może i nam dorównują, ale już szkoleniowo nie są tak zaawansowane. Dlatego każdy dobrze rokujący siatkarz decydując się na wyjazd do Italii dokonuje przemyślanej inwestycji w swoją karierę. Tak zrobili wasi juniorzy Bartman i Kurek i dziś w każdej kolejce mogą mierzyć się z gwiazdami. To kolejna przewaga włoskiej ligi. Tu różnica między pierwszą a czternastą drużyną wcale nie jest duża. Co weekend mamy jakąś niespodziankę.

Wróćmy do polskiego wątku. Jestem ciekaw co pan sądzi o Raulu Lozano? W naszym kraju po udanym początku Argentyńczyk zapracował sobie później na krytyczne opinie. Mówi się, że od wicemistrzostwa świata w 2006 r. nie zrobił nic, czym przyczynił się do spadku entuzjazmu wokół siatkówki.

Nie wypada mi oceniać kolegi po fachu. Lepiej niech wypowiedzą się osoby pracujący blisko niego. Raula znam z ligi włoskiej i za pracę którą tu wykonał, za sukcesy, zasługuje na szacunek. A z tym entuzjazmem jest jak z sinusoidą. Raz wysoko, raz nisko. To, czego z pewnością zabrakło Polakom w ostatnim czasie, nazwałbym brakiem regularności. Nie możecie pochwalić się żadną zwycięską passą.

Z czego to wynika?

Z wielu czynników. Atmosfery wewnątrz i na zewnątrz drużyny, komunikacji, motywacji, wyznaczeniu progresywnych celów, etc. Popatrzmy na Amerykanów. Oni w pierwszej szóstce mają 2–3 indywidualności wysokiej klasy, a reszta to średniacy. Ale razem tworzą maszynkę do wygrywania. Ich wiara we własne umiejętności i dążenie do celu są unikalne. Dlatego wywrócili do góry nogami hierarchię w siatkarskim światku.

Lozano nie potrafił wydobyć tych cech z naszych zawodników. Ale najgorsze, że nie widział w tym swojej winy. Nawet po wręczeniu dymisji nie umiał się pogodzić z klęską obrażając po kolei dziennikarzy, działaczy, i samych siatkarzy.

Dziwne zachowanie. Wydawał się takim opanowanym, malutkim człowiekiem. Nigdy nie byłem jego zawodnikiem, ale zawsze, gdy grałem przeciwko jego Treviso, przed meczem serdecznie się z nim witałem. „O, nareszcie spotykam kogoś na moim poziomie” – mówiłem. Chodziło oczywiście o wzrost. Przy moich 178 cm we Włoszech chyba tylko Lozano był ode mnie niższy.

Co pana zdaniem będzie teraz porabiał Argentyńczyk?

Ciężko będzie mu wrócić do trenowania klubów. Po kilku latach pracy z kadrą narodową nabiera się pewnych nawyków utrudniających codzienną harówkę w lidze. Moim zdaniem Raul dalej będzie pracował z reprezentacją. Jest w Europie kilka krajów, które szukają doświadczonego trenera.

Na przykład... Polska. A pan szczególnie lubi nasz kraj.

To prawda. Polskę darzę ogromną sympatią. Wasza federacja zaprosiła mnie nawet na dwudniowe warsztaty szkoleniowe do Spały. Spotkałem tam starych znajomych – Cristo (Krzysztofa) Stelmacha i „Il Magnifico” (Waldemara Wspaniałego). Z tym pierwszym trzy lata występowałem w Cuneo. Śmialiśmy się, bo jego żona ma na imię Beatrice (Beata), on Cristo. Już bardziej biblijnych imion nie mogli wymyślić. Zastanawialiśmy się, czy synowi dadzą na imię Gesu Cristo (Jezus Chrystus).

Spróbuję jeszcze raz. Jutro dzwoni do pana prezes polskiej federacji Mirosław Przedpełski z oficjalną ofertą. Przyjmuje pan?

A do kiedy musicie zadecydować?

Koniec października, początek listopada.

Mhmm...A kto poza mną ma szanse?

Były trener Amerykanów Hugh McCutcheon, Daniel Castellani i ewentualnie pana kolega Stelmach.

Ciężko, bardzo ciężko. Hugh właśnie skończył się kontrakt, a Daniel jest najlepszym trenerem polskiej ligi...