Gdzie będzie pani oglądała mistrzostwa Europy?

Małgorzata Glinka: Głównie w domu. Może przyjadę do Łodzi na dzień albo dwa. Ale głównie będę dopingowała dziewczyny sprzed telewizora.

Trener Andrzej Niemczyk w jednym z wywiadów powiedział, że dla tego zespołu awans do półfinału będzie ogromnym sukcesem. Czy pani też jest tego zdania?

Miejsce w finałowej czwórce będzie fantastycznym wynikiem. Trzeba pamiętać, że ta drużyna powstała przed kilkoma miesiącami. Na co stać dziewczyny? Naturalnie przed mistrzostwami wszyscy są pełni nadziei i myślą tylko o walce o medale. Na parkiecie, gdy trzeba walczyć o punkty, to wszystko już wygląda odrobinę inaczej, wtedy są ważne nie nadzieje i dobre chęci, ale głowa. Najważniejsze, by opanować stres.

Reklama

Właśnie stres okazał się ostatnio największym przeciwnikiem polskiej ekipy. Nawet Dorota Świeniewicz zrezygnowała w ostatniej chwili, bo nie radziła sobie z krytyką i oczekiwaniami, a przecież to była zawodniczka z najdłuższym stażem w ekipie Jerzego Matlaka. Do tego dochodzą jeszcze porównania do Złotek Andrzeja Niemczyka. Czy to nie podziała demobilizująco na dziewczyny, nie usztywni ich?

Jednych to usztywni, innych zmobilizuje, to zależy od człowieka. A od porównań i tak się nie ucieknie i należy się po prostu do tego przyzwyczaić. Czas leci, era pewnych zawodniczek już się skończyła i nie powróci, mimo to kibice będą wspominać dawne, dobre czasy. A ja wiem, że gra w reprezentacji to nie tylko wielki przywilej, ale i ogromne obciążenie fizyczne i psychiczne. Przez 14 lat kariery łączyłam grę w reprezentacji z występami w lidze. W końcu przyszedł ten moment, gdy trzeba było sobie powiedzieć dość, dlatego zdecydowałam się na zrobienie przerwy na macierzyństwo. A dziewczyny? One są młode, mają wspaniałego, bardzo mądrego trenera, są chętne do pracy, pełne zapału. Na nich nie ciąży żadna presja, każdy zdaje sobie bowiem sprawę, że ta ekipa dopiero się tworzy, że dopiero zbiera doświadczenie na arenie międzynarodowej.

To wszystko jest zrozumiałe, ale kibice są spragnieni medalu...

Reklama

Przecież każda z nich zapewne nie myśli o niczym innym, jak o tym, by pokazać się z jak najlepszej strony. Jestem przekonana, że one zrobią wszystko, by zaprezentować się na polskich parkietach jak najlepiej. Dla siebie, dla kibiców, dla rodziny czy dla przyjaciół.

A stres?

To nie jest tak, że one wychodzą po raz pierwszy na parkiet. Ta drużyna ma już za sobą występy na imprezach o międzynarodowej randze, zagrały przecież w kwalifikacjach do mistrzostw świata, a także World Grand Prix oraz turniejach towarzyskich. Ten stres związany z grą o jakąś stawkę, czy to o punkty, czy o awans, jest im już znany. Tutaj chodzi o to, że mistrzostwa rozgrywane są w Polsce. A jak wiadomo, gospodarzom u siebie zawsze gra się najgorzej. Dlatego im szczerze współczuję.

Co może pani poradzić koleżankom?

Każdy ma inną konstrukcję psychiczną, inaczej reaguje w takich sytuacjach, inaczej też stara się je rozwiązać. Jak ja sobie radziłam? Jeśli już naprawdę nie dawałam sobie rady ze stresem, myślałam sobie wówczas, że siatkówka to nie wszystko i że wcale nie jest tak, że jest to najważniejsza rzecz w moim życiu. Że poza nią jest coś znacznie ważniejszego, to są te wszystkie rzeczy, te wszystkie osoby, które są wokół nas, które nadają sens naszemu życiu, które sprawiają, że świat jest piękny. To jest przyjaciel, partner, rodzina. Tak naprawdę na tym opiera się sukces. Nagle człowiek zdaje sobie sprawę, że nie musi niczego już sobie udowadniać, że panuje nad sytuacją i swoimi nerwami. Takie jest moje motto życiowe - siatkówka była zarówno moją pracą, jak i moim hobby, ale nie była całym moim życiem.

Żałuje pani, że nie będzie pani mogła pomóc koleżankom na parkiecie?

Przykro mi, że nie miałam szansy powalczyć o medale mistrzostw Europy w Polsce. Żałowałabym, gdyby w Polsce odbyły się igrzyska olimpijskie, a ja musiałabym przyglądać się temu biernie z trybun. Mam już w swoim dorobku dwa złote medale mistrzostw Starego Kontynentu. Teraz przyszła pora na młodsze dziewczyny.